Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tni bez hełmu na głowie, w świetnej zbroi, podobny do złowrogiej gwiazdy lub do gnanego wichrem płomienia.
Rycerze nabierali tchu w piersiach i osadzali się mocniej w siodłach.
Bitwa miała tuż nastąpić.


∗             ∗

Mistrz spoglądał tymczasem na wojska królewskie, które wysuwały się z boru.
Patrzał długo na ich ogrom, na rozpostarte jakby u olbrzymiego ptaka skrzydła, na poruszaną wiatrem tęczę chorągwi, i nagle serce mu się ścisnęło jakiemś nieznanem uczuciem. Może ujrzał oczyma duszy stosy trupów i rzeki krwi. Nie lękając się ludzi, może zląkł się Boga, trzymającego już tam na wysokościach niebios szalę zwycięstwa.
Po raz pierwszy przyszło mu na myśl, jaki to okropny nastał dzień, i po raz pierwszy uczuł, jaką niezmierną odpowiedzialność wziął na swoje ramiona.
Więc twarz mu pobladła, wargi poczęły drżeć, a z oczu puściły się łzy obfite. Komturowie ze zdziwieniem spoglądali na swego wodza.
— Co wam jest, panie? — zapytał hrabia Wende.
— Zaiste, stosowna to do łez pora! — ozwał się okrutny Henryk, komtur człuchowski.
A wielki komtur, Kuno Lichtenstein, wydął wargi i rzekł:
— Otwarcie naganiam ci to, mistrzu, bo ci teraz podnosić serca rycerzy, nie zaś osłabiać