Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobrze już zrudziały, a o Zbyszku nie było i słychu.
Nakoniec po pierwszych sprzętach nie mógł już wytrzymać dłużej Maćko i zapowiedział, że wyruszy do Spychowa, wieści tam, jako w bliższych stronach Litwy, zasięgnąć i zarazem gospodarstwo Czecha obejrzeć.
Jagienka naparła się z nim jechać, a że jej nie chciał brać, więc poczęły się między nimi o to spory, które trwały przez cały tydzień. Aż gdy pewnego wieczora sprzeczali się tak z sobą w Zgorzelicach, wpadł jak wicher, na dworski podwórzec chłopak z Bogdańca, boso, oklep, bez kapelusza na płowej czuprynie, i zakrzyknął im przed przyłapem, na którym właśnie siedzieli:
— Młody pan wrócił!
Zbyszko wrócił istotnie, ale jakiś dziwny; nietylko wychudły, spalony wichrem polnym, wynędzniały, lecz zarazem obojętny i małomowny. Czech, który przyjechał wraz z żoną, z nim razem — gadał za niego i za siebie. Mówił tedy, że wyprawa widocznie się jednak udała młodemu rycerzowi, gdy w Spychowie złożył na trumnach Danusi i jej matki cały pęk rycerskich pawich i strusich pióropuszów. Wrócił też ze zdobycznymi końmi i zbrojami, z których dwie były nadzwyczaj cenne, choć okrutnie razami miecza i topora pocięte. Maćko płonął z ciekawości, aby się o wszystkiem dokładnie z ust bratanka wywiedzieć, ale ów machał tylko ręką i odpowiadał