Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0832.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ga. Ale jeśli służkę zabierzesz, jakoże bez pomocy niewieściej się obejdzie?
— Nie bez tego, byście w puszczach nie spotkali jakich miejscowych, albo zbiegłych chłopów z babami. Weźmiecie pierwszą lepszą, a już każda będzie lepsza od tej. Tymczasem pana Zbyszkowa opieka wystarczy.
— Dziś jakoś roztropniej mówisz, niż zwyczajnie. Prawda i to. Może się prędzej obaczy, widząc Zbyszka wciąż przy sobie. Potrafi ci on być dla niej jako ojciec i matka. Dobrze. A kiedy ruszysz?
— Nie będę świtania czekał, ale teraz przylegnę trochę. Nie ma jeszcze cbyba północka.
— Wóz, jako mówiłem, już świeci, ale kurki jeszcze nie wzeszły.
— Chwała Bogu, żeśmy cokolwiek uradzili, bo okrutnie było mi markotno.
I to rzekłszy, Czech wyciągnął się przy dogasającem ognisku, nakrył się kudłatą skórą i w mig zasnął. Niebo jednak nie pobielało jeszcze ani trochę i noc była głęboka, gdy zbudził się, wylazł z pod skóry, spojrzał ku gwiazdom i przeciągnąwszy zesztywniałe nieco członki, zbudził Maćka.
— Czas mi się zbierać! — rzekł.
— A dokąd? — zapytał nawpół przytomnie Maćko, przecierając pięściami oczy.
— Do Spychowa.
— A prawda! Kto tu tak chrapie obok? Umarłegoby rozbudził.