Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0711.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Papieża ślą, bo i księżom chudziętom pod nimi ciężko...
— To mi jeno dziwno, że Juranda nie znaleźli! — zauważył Maćko.
— Bo go widać wprzód stary komtur wypuścił. Większa była złość w tem wypuszczeniu, niż żeby mu byli po prostu gardło wzięli. Chciało im się, żeby pocierpiał przed śmiercią tyle, ha! i więcej, niż człowiek jego stanu wytrzymać może. Ślepy, niemowa i bez prawicy — bójcie-że się Boga!.. Ni do domu trafić, ni o drogę albo-li o chleb poprosić... Myśleli, że zamrze gdzie z głodu, albo się w jakowej wodzie utopi... Co mu ostawili? Nic, jeno pamięć kim był i rozeznanie nędzy. A toć przecie męka nad męki!... Może tam gdzie pod kościołem, albo przy drodze siedział, a Zbyszko przejeżdżał i nie poznał go. Może i on słyszał głos Zbyszkowy, a zawołać na niego nie mógł... Hej!... Hej!... Nie mogę od śluz!... Cud Bóg uczynił, iżeście go spotkali, i dla tego mniemam, że i jeszcze większy uczyni, choć Go o niego niegodne i grzeszne wargi moje proszą.
— A cóż Zbyszko więcej powiadał? Dokąd jechał? — zapytał Maćko.
— Powiadał tak: „Wiem, iże była Danuśka w Szczytnie, ale oni ją porwali, i albo zamorzyli, albo wywieźli. Stary de Loewe (powiada) to uczynił, i tak mi dopomóż Bóg, jako wprzód nie spocznę, nim go dostanę."