Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0632.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzył, że Zbyszko w rzeczy nigdy nie był mężem Danusi, i że ona przepadła już na wieki.
Czech przyświadczał mu kiedy niekiedy, to kiwając głową, to powtarzając: „Przez Bóg, jako żywo!“lub: „Tak ono, nie inak!“ — dziewczyna zaś słuchała ze spuszczonemi rzęsami na jagody, o nic już nie dopytująca, i tak cicha, że aż jej milczenie zaniepokoiło Maćka.
— No, i cóż-ty? — pytał, skończywszy opowiadanie.
A ona nie odrzekła nic, tylko dwie łzy zabłysły jej pod spuszczonemi rzęsami i utoczyły się po policzkach.
Po chwili zaś zbliżyła się do Maćka, i pocałowawszy go w rękę, rzekła:
— Niech będzie pochwalony.
— Na wieki wieków — odrzekł stary. — Tak ci to pilno do domu? Ostańże z nami.
Lecz ona nie chciała zostać, tłómacząc się, że w domu nie wydała na wieczerzę, Maćko zaś, choć wiedział, że w Zgorzelicach jest stara szlachcianka Sieciechowa, która mogłaby ją zastąpić, nie zatrzymywał jej zbyt natarczywie, rozumiejąc, że smutek nie rad świeci ludziom łzami, i że człowiek jest jako ryba, która poczuwszy w sobie grot ości, chowa się jak może najgłębiej na dno.
Więc pogładził tylko dziewczynę po głowie, a następnie odprowadził ją wraz z Czechem na dziedziniec. Ale Czech wywiódł konia ze stajni, dosiadł go i pojechał za panienką.