Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0467.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jeśli z jego rozkazania? — spytał ksiądz Wyszoniek.
— Chociaż to Krzyżak, więcej w nim uczciwości niż w innych — odrzekł książę — i jakom wam rzekł, prędzejby on mi teraz chciał wygodzić niż rozgniewać. Potęga Jagiełłowa nie śmiech... Hej! zalewali oni nam sadła za skórę, póki mogli, ale ninie obaczyli się, że jak jeszcze i my Mazury pomożem Jagielle, to będzie źle...
Lecz pan z Długolasu począł mówić:
— Prawda jest. Krzyżaki po próżnicy niczego nie czynią; to też tak miarkuję, że jeśli dziewkę porwali, to jeno dla tego, by Jurandowi miecz z rąk wytrącić i alibo wykup wziąć, alibo ją wymienić.
Tu zwrócił się do pana ze Spychowa:
— Kogo macie teraz z jeńców?
— De Bergowa — odpowiedział Jurand.
— Znacznyż to kto?
— Widzi się: znaczny.
Pan de Lorche, usłyszawszy nazwisko de Bergowa, począł o niego wypytywać, i dowiedziawszy się, o co idzie, rzekł:
— To krewny hrabiego Geldryi, wielkiego dobrodzieja zakonu i z rodu zakonowi zasłużonego.
— Tak jest — rzekł pan z Długolasu, przetłomaczywszy obecnym jego słowa. — De Bergowowie wielkie piastowali dostojeństwa w zakonie.
— A przecie Danveld i de Löwe okrutnie się o niego upominali — rzekł książę. — Co który gębę otworzył, to mówił, że de Bergow