Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0399.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzyczał tak, że aż pocztowi, jadący przy wozach znacznie na przedzie, wstrzymali konie.
— Co wam jest? — pytali bracia.
Lecz de Löwe kazał im jechać co sił, sprowadzić wóz, albowiem Danveld widocznie nie mógł się na kulbace utrzymać. Po chwili zimny pot okrył mu czoło i zemdlał:
Po sprowadzenia wozu ułożono go na słomie i ruszono ku granicy. De Löwe naglił, albowiem rozumiał, że po tem, co zaszło, nie można czasu tracić, nawet dla opatrunku Danvelda. Siadłszy przy nim na wozie, wycierał od czasu do czasu śniegiem jego twarz, ale nie mógł przywrócić mu przytomności.
Dopiero w pobliżu granicy Danweld otworzył oczy i poczuł obzierać się, jakby ze zdziwieniem dokoła.
— Jak wam jest? spytał Löwe.
— Nie czuję bólu, ale nie czuję i ręki — odrzekł Danweld.
— Bo wam już zdrętwiała, dla tego i ból minął. W ciepłej izbie wróci. Tymczasem podziękujcie Bogu i za chwilę ulgi.
A Rotgier i Godfryd zbliżyli się zaraz do wozu:
— Stało się nieszczęście — rzekł pierwszy — co teraz będzie?
— Powiemy — odparł słabym głosem Danveld — że giermek zamordował de Fourcego.
— Nowa ich zbrodnia i winowajca wiadomy — dodał Rotgier.