Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0266.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Opat z początku kazał śpiewać nabożne pieśni swoim „szpylmanom“, później atoli, mając ich dosyć, począł rozmawiać ze Zbyszkiem, który z uśmiechem spoglądał na jego potężny kord, nie mniejszy od dwuręcznych niemieckich brzeszczotów.
Gdy już Krześnię było widać, zmacał się opat po pasie, obrócił go ku przodowi, tak, aby łatwo było chwycić za rękojeść korda i rzekł:
— A stary Wilk z Brzozowej pewnie z dobrym pocztem przyjedzie.
— Pewnie — potwierdził Zych — ale coś tam słudzy gadali, że zachorzał.
— A jeden z moich kleryków słyszał, że ma na nas nastąpić przed gospodą, po kościele.
— Nie uczyniłby on tego bez zapowiedzi i zwłaszcza po mszy świętej.
— Niech mu tam Bóg ześle upamiętanie. Ja wojny z nikim nie szukam i krzywdy cierpliwie znoszę.
Tu obejrzał się na swych „szpylmanów“ i rzekł:
— Nie wydobywać mi mieczów i pamiętać, żeście duchowni słudzy, a dopiero, gdyby tamci pierwsi wydobyli, to w nich.
Zbyszko zaś, jadąc wedle Jagienki, wypytywał ją ze swej strony o sprawy, o które mu głównie chodziło.
— Cztana i młodego Wilka zastaniem niechybnie w Krześni — mówił. — Pokażesz mi ich zdaleka, abym wiedział, którzy są.
— Dobrze, Zbyszku — odrzekła Jagienka.