Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co pan robisz, zaziębisz się! — zawołałem, usiłując odciągnąć go od okna.
Nie odpowiedział mi zrazu, po niejakim czasie dopiéro wsunął napowrót głowę do pokoju i zwracając się ku mnie roześmiał się smutnie.
— Przestroga pana niechcący zakrawała na szyderstwo — rzekł obcierając blade i wilgotne czoło. — Równie dobrze mógłbyś pan radzić skazanemu na śmierć, by idąc w dzień słotny na rusztowanie włożył kalosze, by się od kataru uchronić. Nie! bądź pan spokojny, z przeziębienia nie umrę; choroby są grzeczne, rzadko sobie wchodzą w drogę: co jedna zaczęła, tego bez przeszkody dokona.
Mówił to z przerwami, dławiąc się i pokaszlując. W istocie metafora jego nie była przesadzoną. Niewidzialny stryczek astmy okalał mu gardło, zacieśniając się coraz bardziéj z dniem każdym, a w jego wątłéj, zapadniętéj piersi nie było już siły na zerwanie téj śmiertelnéj zawiązki.
Myślałem, że już nie będzie nic z obiecanego opowiadania, ale po przejściu ataku, który téj nocy był słabszym niż zwykle, Eugenjusz orzeźwił się trochę. Usiadł znowu na łóżku, popatrzył na mnie badawczo i zapewne wyczytał w moich oczach wielkie współczucie, bo uścisnął mi rękę silnie i tak zaczął mówić:
— Z tego jakim jestem, trudnoby panu było wytworzyć sobie pojęcie o tém, jakim byłem.