Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, cóż tam znowu?
— To ja tak panią nazywać będę.
Pomywaczce nietylko już usta ale i powieki, mocno drżéć zaczęły, spojrzała na niego dziwnie.
— Obejdzie się — rzekła szorstko. Czy ja swoich czworga nie miałam, co mnie tak nazywały? Bóg je wziął — widno nie chciał, żebym była matką. Idź spać.
Adamek usłuchał — długo jednak zasnąć nie mógł i widział jak pomywaczka ukląkłszy przy swojém łóżku modliła się i płakała. Zdziwiło go to bardzo, dotąd bowiem nigdy łez w jéj oczach nie dopatrzył. Ostatnia z nią rozmowa krążyła mu po główce, a obrazek, który ją wywołał malował się w jego wyobraźni jaskrawszemi jeszcze niż w rzeczywistości, barwami. „Matka Bozi, matka Bozi — powtarzał w duchu — czemu Bozia mnie nie dała matki?” Rzecz dziwna! Choć mu tego nikt nie powiedział, sam doszedł do przekonania, że matka byłaby dla niego inna niż wszyscy. Odtąd, ilekroć wyraz ten przy nim wymówiono, Adamek nadstawiał pilnie uszka, żeby coś więcéj w tym przedmiocie, usłyszéć. Oj! lepiéjby mu było nie dowiadywać się wcale, czém to są matki dla dzieci... jak lepiéj ślepemu nie wiedziéć czém jest światło, a głuchemu — czém harmonija. Gdy na dziedzińcu dzieci stróżki wołały: „Mamuniu! Mamuniu!” Adamka aż coś w gardle z wielkiego żalu ściskało. Żeby choć mógł tak kogo nazywać... Pierwsza próba z pomywacz-