Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 286.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ka — wszystko jak w Kopenhadze, tylko daleko piękniejsze; lecz tam — była Joasia...
I tu jest Joasia! Czy to czary? — Podniosła się wielka zasłona i stoi przed nim w jedwabiach i złocie, w złotej koronie, a śpiewa! — tak chyba w niebie Boże anioły śpiewają! To ona, ona! uśmiecha się, patrzy prosto na niego —
— Joasia! — krzyknął Kanut, chwytając za rękę starego majstra.
Szewc spojrzał na afisz.
— Tak, Joanna — rzekł cicho, pokazując palcem jej imię i nazwisko.
Ludzie krzyczeli i klaskali w dłonie, rzucali wieńce i kwiaty na scenę, wywoływali ją, skoro odeszła, — musiała wracać znowu.
Na ulicy tłum cały otoczył jej powóz, ciągnął go zamiast koni. Kanut ciągnął także i krzyczał wraz z innymi; krzyczał głośniej od nich; a kiedy zatrzymano się wreszcie przed domem wspaniałym, oświetlonym, on otworzył drzwiczki, przez które wyskoczyła, lekka, jasna, uśmiechnięta... Joasia. Dziękowała spojrzeniem i skinieniem głowy, była wzruszoną. Kanut stał tak blizko, patrzył jej prosto w oczy; i ona spojrzała na niego, uśmiechnęła się wdzięcznie — lecz go nie poznała!
Jakiś pan z gwiazdą błyszczącą na piersi podał jej rękę i zniknęli razem na marmurowych schodach, wśród blasku i kwiatów.
Kanut wrócił do domu, spakował tłomoczek i zebrał się do drogi. Powróci do ojczyzny, do bzów, do starej wierzby. Przeżył już całe życie.
Poczciwi staruszkowie chcieli go zatrzymać, prosili,