Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 329.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   321   —

— A zawsze o nich marzymy... nie prawdaż, Ludwiku?
Teraz, w cieniu alkowy swéj, spacerową suknią swą zamieniwszy na szlafrok w tureckie desenie, z za ciężkiego festonu firanki wyszła ona ku nim, z wabnym uśmiechem na ustach, a grubym tomem w ręku. Gruby tom rozwarłszy i na stole położywszy, stanęła przed źwierciadełkiem w ładnych ramkach, nad ładną etażerkę zawieszoném. Białemi palcami porządkowała złote wisiorki włosów na czole i koronkę u szyi, a, nie odwracając twarzy od źwierciadła, zapytała:
— Powiedźcie mi, co to jest za indywidualność, ta panna Józefa Skiwska?
Mirewicz spuścił oczy i nic nie odpowiedział, Ludwik za to zawołał:
— Jest to, proszę pani, wcale niebrzydka i niegłupia osoba... uczy się nawet, kształci się sama i siostrę bardzo starannie kształci; ale...
— Ale co?
— Ale... jakże to powiedziéć... natura uboga!...
— A dla czego?
— Ot, żadnych wyższych tęsknot... żadnych burz, walk...
— Uważałam to. Wygląda jak owieczka, pokornie wyciągająca szyję pod nóż społeczeństwa...
— Tak; ona walczyć nie umié. Pogodziła się i z ubóztwem swojém i ze swoją bakałarską pracą, jakby to były rzeczy najprzyjemniejsze pod słońcem...