Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 267.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   259   —

i zmierzał ku wyjściu; Lusia powstała szybko, pochwyciła go za rękę, którą do ust swych poniosła, i gorąco, namiętnie prawie, całować zaczęła. Uszczęśliwiony nad wyraz, schylił się ku niéj i zobaczył płynące po twarzy jéj łzy. Ogarnęły go wtedy zgryzoty sumienia i, przyciskając ją do swéj piersi, zmieszanemi słowy pocieszał, pieścił, niemal przepraszał.
Ale pan Leonid Igorowicz wołał coraz głośniéj.
— Czy na długo pójdziesz ztąd, dziaduniu? — szepnęła.
Powiedział jéj, że nie wié, jak długo zabawi; ale, że jeżeli nie wróci prędko, żeby tu nie siedziała sama jedna, lecz tylko udała się do domu, gdzie on dziś jeszcze przyjdzie, aby choć przez chwilę z nią porozmawiać.
Rzeźki i wesoły, tak, jak dawno już nie był, wbiegł na marmurowe schody. Do izdebki swéj wrócił nie prędko, przeszło w godzinę, bo polecono mu dojrzéć ustawiania nowych mebli na jedném z górnych piętr hotelu, a potém spotkał go na kurytarzu pan Leonid Igorowicz i długo mówił mu o tém, jakie to wielkie szczęście dla człowieka, jeżeli otrzyma edukacyą, jak szczęście to uczuł on wczoraj, będąc przez kuzyna swego wprowadzony na wielki bal publiczny, gdzie tańczył do rana.
— Zrobiłem sobie — dokończył — nowiuteńki frak; no i rękawiczki białe, i inne drobiazgi coś tam kosztowały; ale człowiek wiele może dać za to, żeby tylu