Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 232.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   224   —

ka zajęcie, które spostrzegł pośród publiczności onwilskiéj, cieszyło i bawiło; ale Lusia nie widziała dokoła siebie nic i nikogo. Wszystkie władze jéj istoty zbiegły się w organie słuchu. Julek, przez cały czas przechadzki, mówił do niéj o czémś, z zapałem i ironią naprzemian, z szerokiemi giestami, niekiedy szeptem, pełnym namaszczenia i tajemniczości...
Od dnia tego, codziennie odbywali długie przechadzki we dwojgu. Najczęściéj, aby módz swobodnie rozmawiać, wychodzili za miasto. Szli prosto przed siebie, wstępowali na śliczne wzgórza, otaczające Onwil; deptali łąki, z nad których wzbijał się mocny zapach skoszonych traw; mijali pola, płonące złotą falą dojrzałych zbóż; przesuwali się pod cieniem sosnowych borów, albo towarzyszyli szemrzącym, spokojnym, błękitnym falom rzeki. Lecz dla natury, która, gdy tylko wyszli z opylonych i skwarnych ulic miasta, otaczała ich wielkiém kołem piękności swych i ukojeń, ślepi oni byli i głusi. Kwiaty, które deptali, ptaki, które śpiewały nad ich głowami, złote kłosy, kłoniące się niby do stóp zachodzącemu słońcu, i samo to topienie się światła dziennego w morzu purpury i złota, widywali oni dotąd tylko na kartach książek, które przedstawiały je w opisach lub niedołężnych rysunkach. Umieli oni to wszystko, lecz nic z tego nie znali i — nie kochali, nic téż z tego nie wywierało na nich oświeżających i kojących wpływów. Dzieci prawie, mijali kwiaty i ptaki, i malownicze wi-