Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   142   —

wały uśmiech wesoły. Z tym wyrazem na twarzy, pan Marceli wydawał się innym wcale, niż zwykle, człowiekiem. Można-by powiedziéć, że istotna natura jego na mgnienie oka wyjrzała z-za maski, którą szczelnie, szczelnie przykleił do niéj los. Trwało to przecież krótko.
— Piąta już biła, Marceli; za pół godziny... do biura — rzekła pani Aniela, a jakkolwiek mówiła to cichym głosem i z tym uśmiechem, który u niéj, pośród warg zbyt szerokich, grubych, odsłaniał dwa rzędy zębów, pięknych, jak perły; jakkolwiek, mówiąc to, przesuwała dłoń swą po włosach jego, ruchem matki raczéj, niż żony, lub kochanki; na twarz pana Marcelego spadła znowu maska sztywna, sucha, pomarszczona na czole, a na policzkach od starannego wygolenia lśniąca. Obie splecione dłonie położył na głowie, szklanym wzrokiem wpatrzył się w przestrzeń i tak pozostał przez chwilę, całą postawą swoją i całym wyrazem twarzy zdając się bezustannie, monotonnie powtarzać:
— Co było, to jest, co jest, to będzie!
Mniéj, niż w godzinę potém, po wypiciu herbaty, do któréj pani Aniela podała chleb razowy, bułki i mléko, pan Marceli włożył na siebie surdut swój z pozłacanemi guzikami i zielonym axamitnym kołnierzem, a wziąwszy w rękę czapkę, na któréj mdło świeciła srebrna gwiazdka, zwrócił się do Julka:
— Jakże tam idzie ci w szkołach? — zapytał.