Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   139   —

— Ot, czemu? Wiadomo. Ojciec jest urzędnikiem kancelistą, dwadzieścia rubli na miesiąc bierze, a wiész ty, że to wielka biéda. Ale to-by jeszcze nic, gdyby jaka nadzieja była, że człowiekowi lepiéj kiedy będzie. Gdzie tam! Czy ty wiész, że gdyby ojciec gwiazdy z nieba zdejmował, gdyby zapracował się na śmierć, to-by nic z tego nie przybyło. Co było, to jest, co jest, to będzie...
Lusia przerwała:
— Twój tatko tak przy obiedzie mówił...
— A mówił. On to zawsze mówi, i ja nauczyłem się mówić. Żółte ściany były, żółte ściany są i żółte ściany będą.
Przy tych słowach, obie ręce podniósł ku głowie i do niepodobieństwa zczochrał swe włosy, przyczém pełne nienawiści spójrzenia rzucał na ściany bawialnéj izdebki, do których wyraźnie uczuwał głęboką i niemilknącą nigdy antypatyą.
— A dlaczegoż to tak? — zapytała znowu Lusia.
— Albo ja wiem? — odpowiedział — albo mnie kiedy ktokolwiek co wytłómaczy? rozpowié?... gdzie tam! Ojca nigdy w domu niéma, a jak przyjdzie, to taki zmęczony, że tylko zjé i spać idzie; mama zawsze zajęta i, jak się o co spytam, to mówi, że czasu nie ma, albo, że sama nie wié... bo pewno nie wié. Ja chciał-bym o wielu rzeczach wiedziéć: co to? jak to? po co? zkąd? ale dowiedziéć się ani sposobu. Nuda tylko, biéda i po wszystkiém.