Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   90   —

rowanéj czamarki. Potém wziął rękę matki, położył na swojém ramieniu i prowadził ją ku domowi. Kiedy tak, wsparta na ramieniu pięknego i wytwornego młodzieńca, w sinéj swéj grubéj spodnicy i spłowiałéj chuście, szła przez ogród, głowa jéj podnosiła się wysoko, na całéj twarzy rozlał się promieniejący wyraz szczęścia i dumy, a co chwila ukośne spojrzenia rzucała na okna stolarza. Pragnęła namiętnie, aby w chwili téj okna te były pełnemi twarzy i oczu ludzkich, aby jak najwięcéj ludzi widziéć mogło nadzwyczajną dobroć i piękność jéj syna, i jéj nadzwyczajne szczęście.
Prowadząc ją, Milord mówił, że wyjechać musi z Onwilu na kilka miesięcy. Usłyszawszy to, stara drgnęła i rękoma rozpacznie klasnęła.
— Morscy jadą za granicę, — tłomaczył syn, — trzeba mi za nimi jechać, bo lękam się przez czas ten zapomnianym zostać...
— A kiedy tak, — zrozumiawszy, rzekła ze smutkiem jeszcze, ale i z uśmiechem, — to jedź-że, lubciu mój... jedź za bohdanką swoją! Goń ptaszynę swą drogą, ażeby ci nie uciekła czasem...
Milorda słowa te rozczuliły.
— Żeby mamcia wiedziała, — rzekł, — jak ja ją kocham...
— To i dlaczogoż nie pobierzecie się zaraz? — pytała matka, — ty kochasz ją, ona ci sprzyja... sprawcie weselisko, a potém jedźcie już sobie w cudze światy...