Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   44   —

— Że téż panu Andrzejowi chce się tak całe życie bakałarzyć z dzieciakami, — rzekła Dyrkowa.
Stary zaśmiał się z cicha ale wesoło.
— Ofiarowałem się już tak od piérwszéj młodości mojéj, — odparł, — i votum to spełniać będę do śmierci.
Dyrkowa ze spodkiem, pełnym herbaty, w ręku, wpatrywała się w starego takiemi oczyma, jak gdyby go piérwszy raz w życiu widziała. Po chwili rzekła:
— Choć mnie pan Andrzéj nieraz to mówił i tłómaczył, ale ja do tego czasu zrozumiéć nie mogę, jakim sposobem obywatelski syn, panicz, mógł sobie takie życie obrać... Toż ja pamiętam, jak jegomość w sąsiedztwo nasze, do téj wiejskiéj szkółki, przyjechałeś. Młody byłeś, nieubogi i uczony podobno, a między chłopami osiadłeś, ażeby dzieci ich nauczać. I tam już byłeś póty, póki było można, a jak już nie było można, przyjechałeś do miasta i mieszczańskie znowu dzieci uczysz... Oj! panie Andrzeju! Jegomość albo święty jesteś, albo, z przeproszeniem, waryat...
Rębski zaśmiał się znowu, ręką machnął i odrzekł.
— Ani ja święty, ani ja waryat, tylko człowiek, i mam w sobie ludzkie myśli, chęci i uczucia. Kiedy młody byłem, miałem towarzyszy, takich samych jak ja. Szlachcicami byliśmy wszyscy, nieubodzy i z trochą nauki w głowie. A kiedy przyszło nam w świat wyruszyć, zapytaliśmy się siebie: co my na świecie