Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   18   —

ra kobieta — książę nasz chyba już dziś nie przyjedzie...
Mówiąc to, patrzała na siedzącą przy saméj ziemi i pończochę robiącą, garbatą, niepozorną istotkę.
— Wiész co, Ludwisiu, że spodziewałam się dziś księcia mego od samiuteńkiego ranka. Coś tak, jakby mi do ucha szeptało: dziś przyjedzie!
Głos jéj był dźwięczny i łagodny, sposób mówienia powolny i śpiewny.
Ludwisia podniosła na mówiącą małe, piwne oczy, które, zagłębione śród chudéj, żółtéj twarzy, posiadały wyraz na-pół pokorny, na-pół wesoły, i odpowiedziała:
— Pani codzień spodziewa się, że książę nasz przyjedzie, a tu już dwa tygodnie przeszły, jak nie był...
Stara skinęła głową z powagą i jakby niezadowoleniem.
— Nie był, prawda, ale to i cóż, że nie? Czy ty myślisz, że on ma czas na to, aby przy staréj matce siedzieć? Oho! nie taki on, jak inny, co to matczynéj spódnicy albo ojcowskiéj kapoty trzyma się przez całe życie obiedwiema garściami! On człowiekiem jest, z ludźmi tedy żyć musi. Pan z niego całą gębą, a panowie mają co innego do roboty, niż do matek starych i prostaczek jeździć wciąż i jeździć. On z wizytami jeździ, na wieczorach proszonych bywa i sam wieczory u siebie wydaje... A panienki... ha? cóż to? mało to one młodemu i pięknemu paniczowi czasu