Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widocznie nie chciała ani witać się z nią, ani téż okazywać jawnie, że powitania unika. Lusia powiodła za nią okiem, uśmiechając się litośnie.
— Tamte, — rzekła, — tamte.... dwie, to kokietki, próżniaczki, strojnisie... a ta, biedna gąska, któréj się zdaje, że czyni wszystko, co człowiek czynić powinien, gdy od rana do nocy pracuje ciężko nad książką i igłą, dla tego tylko, aby brat i siostra nauczyć się mogli kilku żyjących i umarłych języków.... Jak niewolnica zaprzęgła się do pługa i nie rozumié tych, którzy takich wązkich zagonków orać nie chcą i nie umieją. Tamtych.... nienawidzę! nad tą lituję się!
Stan jéj był tak podnieconym, że ciągle prawie mówiła, a wyrazy płynęły z jéj ust ze szczególną łatwością i jakby same przez się układały się w dźwięczne, dobitne frazesy. Po godzinie przebywali mniéj już ludne, wiejskie prawie, ulice miasta, aż nakoniec zostawili je za sobą i znaleźli się pośród wzgórzystych gajami i borami poprzerzynanych, pól. Tu Lusia stanęła, zatrzymała towarzysza swego i rozejrzała się dokoła. Po raz pierwszy uczuła ona z rozkoszą, jak rozognioną twarz jéj chłodziły świeże, szerokie powiewy, a pierś jéj, szarpana zmieszanemi uczuciami męki i radości, upokorzenia i dumy, głębokiém odetchnięciem wciągnęła w siebie falę przesiąkłego wonią powietrza. Wysunęła ramię swe z pod ramienia Julka i wbiegła na szczyt zielonego wzgórza. On pobiegł za nią.
— Jak tu pięknie! — mówiła, rozglądając się dokoła — czy czujesz, jak tu dobrze i łatwo oddychać? czy widzisz jak sosny te silnie się odbijają na kryształowo-błękitném tle powietrza? Jakie chmury tam... na zachodzie... niby ponure zamki z krwawemi ścianami, albo góry, u szczytów