Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była o kilka kroków od dziecka swego najmilszego i nie objęła go i nie zobaczyła...
— O, Jezu!
Antek nad rozpostartą na ziemi matką stał i powtarzał:
— Dosyć, matulu, dosyć, dosyć, dosyć już, dosyć!
Łzy kręciły mu się w oczach. On także widać żałował brata, ale więcej jeszcze matki, i pocieszał ją, jak umiał.
Ale Krystyna głośniej jeszcze, niż wprzódy, straszniej, przeciągłej krzyknęła:
— Jezu!
Podniosła się trochę z ziemi. W klęczącej postawie ramiona w górę wyprężyła i, klasnąwszy w dłonie, aż się po izbie rozległo, ręce załamała. Przypomniała się jej teraz jeszcze jedna rzecz straszna.
— Jam już wszystkie, wszyściuteńkie pieniądze im oddała! co ja jemu teraz poszlę, żeby on miał się czem posilić... skąd ja jemu pięć rubli wezmę... ja już ani grosza nie mam... ani jednego grosza dla niego niema... O, Jezu mój! com ja zrobiła! Żebym ja wprzódy pod ziemię poszła, żeby mnie wprzódy nogi odjęło, nim te pieniądze oddałam!... Oj! Filipku mój, kwiatku ty mój, słoneczko ty moje złote, nie mam już nic do posłania tobie...
Teraz dopiero ryknęła płaczem, i Antek rozpłakał się także. Pochylił się ku klęczącej wciąż matce i za ramię targać ją zaczął.
— Dosyć, matko, — szeptał — dosyć, nie zawodźcie tak! Weźcie z moich pieniędzy pięć rubli i Filipkowi poślijcie! Już ja jemu tych pieniędzy nie pożałuję. Słyszycie matulu, co ja mówię?
Słyszała. I czuła, że tu przyszła na nią rzecz najstraszniejsza. Podniosła na syna pełne łez oczy i zdławionym głosem wyszeptała: