Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję jaśnie wielmożnemu panu! Jam już kontenta i do chaty pójdę! Żęby tylko te rewizory nic nie zrobili, żeby Filipek na zimowanie do Milewa przyszedł... Dziękuję jaśnie wielmożnemu panu.
Odwróciła się i wyszła z sali.
Do stołu przybliżył się Paweł Gozdawa. Dla tego chłopa Kaprowski miał uszanowanie i o interesie, z jakim zwykle do niego przybywał, pamiętał wybornie. Milewscy chłopi, których delegatem był Paweł, znaczyli więcej, niż jakaś baba wyrobnica. Kaprowski szufladę odsunął, proponując Gozdawie, aby wysłuchał podania do sądu, które on w sprawie ich napisał. Ale Paweł nie chciał zrazu słuchać.
— Niech wielmożny pan posłucha — rzekł — podanie później przeczytamy, a teraz ja względem tego interesu z Jaśkiem. Ja wiem, że wielmożny pan ten interes jego prowadzi... i przyszedłem prosić wielmożnego pana, żeby pan tak prowadził, żebym ja wygrał...
Błyszczące oko chłopa tkwiło w twarzy adwokata, uśmiechał się i prawą ręką w zanadrze sięgnął.
— Wielmożny pan sam mówił, że człowiek bez pieniędzy, to jak złamany kołek w płocie? Na co go podpierać, jak on czy siak, czy tak, zawsze będzie krzywy?.. Jasiek ten, to taki jest, jak ten kołek.
Kaprowski na fotelu usiadł i żartobliwie zapytał.
— No, a wieleżeś ty tam przyniósł?... pokaż! może warto będzie ciebie popierać, a może nie warto! Zobaczymy!
Po kwadransie Gozdawa wesoły wyszedł z mieszkania Kaprowskiego.
Krystyna znajdowała się już za miastem. O parę staj od ostatnich domostw miejskich, aby dostać się na drogę, którą iść miała, przejść jej trzeba było wąskim szlakiem, na którym leżały rzędy szyn żelaznych. Za kilka minut przechodzić miał tędy jeden