Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi schylonym; o czole, zlewanym strumieniami potu; o stopach bosych, rękach bliznami i guzami pokrytych...
— Czegóż chcesz jeszcze? — dość łagodnie zapytał Kaprowski.
— Jaśnie wielmożny panie! — to już te rewizory tera nic nie zrobią?
— Nic, nic nie zrobią, bądź spokojną i wracaj do domu.
— Najmiłościwszy panie! — zawołała — niech panu Pan Bóg wszechmogący wynagrodzi... już ja więcej panu dokuczać nie będę... pójdę tylko z synkiem zobaczyć się do kazarm...
Radość twarz jej rozpromieniła, ale Kaprowski nagle zląkł się czegoś.
— Ani waż się, moja kochana, ani waż się iść do syna... zobaczyć go teraz nie możesz.
— Panie najjaśniejszy! — zawołała — pozwólcie mnie dziecko moje zobaczyć... pozwólcie mnie zobaczyć go choć na minutkę, na minuteczkę, choć żebym ja raz na niego spojrzała...
Upadła mu do nóg i nietylko obejmowała, ale i całowała jego kolana. Kaprowski stanowczym tonem rzekł:
— Moja kochana! zobaczyć teraz syna twego nie można... uchodzi on za chorego i jest w takim miejscu, do którego nikogo a nikogo nie wpuszczają. Jeżeli nie chcesz, aby cały interes djabli wzięli, wracaj co tchu do chaty, co tchu, zaraz, natychmiast i siedź cicho... ani się tu pokazuj... czy słyszysz?
Jakżeby słyszeć nie miała, kiedy słuchała uszami, oczami, całą duszą. Słuchała i rozumiała. Jeżeli napierać się będzie o zobaczenie Filipka, interes djabli wezmą.
Cicho wyrzekła: