Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A gdzież ten twój synek? — zapytał.
Westchnęła ciężko.
— A gdzieżby on był, jaśnie panie! Kiedy ostatni raz widzały go oczy moje, był w kazarmach. Słuszny, jak topolka... Blady... W szyneliku... Na schody wyskoczył, do nóg mnie upadł, wołając: „Matulu, proście, żeby mnie tu zostawili”...
Teraz Kaprowski już przypomniał sobie, o co chodziło.
Krystyna mówiła dalej:
— Ani mię, jaśnie wielmożny panie, drużki na dzieży sadzały, ani mi do ślubu śpiewały, ani ja własnej chaty, ani ludzkiego uszanowania nigdy nie zaznałam. Pracowałam, skórę sobie z rąk zdzierałam i synków swoich, dwa słoneczka moje jedyne, hodowałam i pieściłam... Oj, kochałam, pieściłam i w poczciwości hodowałam. Ani oni złodzieje, ani pijaki: ludziom usłużni i matce posłuszni. Prędzejby każdy rękę sobie uciął, niż matkę skrzywdził... Ot, jak ich wychowałam. Sama! Nikt nie pomagał.
Kaprowski myślał.
Ona, posmutniawszy, znowu mówiła dalej:
— Do jaśnie wielmożnego pana, ja, jak do Pana Boga... Powiedział Mikołaj: zanieś panu pieniądze, on Filipkowi pomoże... Zaniosłam najpierwej te, co dla Filipka zapracowałam... Powiedział potem o tym oficerze, co to nie zgadzał się... ja i te pieniądze, co na śmierć sobie schowałam, jemu oddałam, żeby on jaśnie wielmożnemu panu dla tego oficera posłał. I już serce mi się radowało, że Filipek wyratowany, że go na zimowanie do Milewa przyszlą.
Teraz Kaprowski zupełnie już wszystko przypomniał sobie o tej babie. Chciał przerwać jej mowę, aby prędzej z nią skończyć, ale ona dodała jeszcze: