Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Taki to pogrzeb z księdzem i chorągwiami! Taka to piękna trumna! Taki to krzyż na mogile, piękny, malowany! Jak pies żyłam, jak psa mię pogrzebią. Oj Filipku! na śmierć ja sobie te pieniądze chowałam, na śmierć dostatnią, chrześcijańską i mogiłę śliczną, coby mi nagrodziła wstyd, który podczas życia piłam... Ale... wola Boża! Śmiertelne te pieniądze moje na twój ratunek, dziecko ty moje, oddaję...
Parę łez kapnęło z jej oczu na miedziane i srebrne monety. Antek szeptania jej słuchał z ponurą trochę miną.
— Ale moich, to już, mamo, stąd nie bierzcie... żeby tam niewiem co, nie bierzcie! Dość już nadawaliście Filipkowi, niech i mnie troszkę dostanie się... Wszakże i ja dziecko wasze, nie czyje... Słyszycie, matulu!
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Oczy chłopca paliły się takim ogniem, jakiego w nich nie widziała dotąd; głos też jego dziwnie był zmieniony.
— A czyjeżeś ty dziecko? — odpowiedziała — wiadomo moje, tak jak i Filipek. Na obydwóch was pracowałam i obydwóch strzegłam jak oczu w głowie... tylko, że teraz tamten biedniejszy; ty tu i dzięki Bogu zdrów i silny, a on słabiutki, niedomaga i szlą go tam; gdzie żółta febra i taka wysypka, od której uszy gniją i odpadają... To ja, widzisz synku, dla tego oddałam mu te pieniądze jego i swoje śmiertelne...
— Ale moich to już nie oddacie — powtórzył Antek i dodał jeszcze: — a jeżeli oddacie, to wam tego do śmierci nie zapomnę... Dalibóg, że nie zapomnę!
— Nie oddam, synku, nie oddam! Te już tylko poszlę... oficer ten zgodzi się i dekret zapadnie, że Filipek do Milewa na zimowanie przyjdzie...