Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Ongrodzie i do Milewa na zimowanie go przyślą.
Grabie Krystyny upadły na ziemię. Z krzykiem radości rzuciła się ku mówiącemu tak, jakby ręce jego ucałować chciała.
— Ot, masz tobie, już baba się ucieszyła! — usuwając ją zlekka, ciągnął Mikołaj — a jeszcze niema czego. Jeszcze wyrok nie zapadł.
— Nie zapadł! — prostując się znowu i ręce splatając, powtórzyła kobieta.
— Jużby może wszystko się skończyło... tylko tam jest jeden oficer, taki szelma, że nie pozwala... Co mu zrobić?... co już pan adwokat jego naprosił, co już do niego nachodził się... „Nie pozwolę” — powiada... — „Niech Filip jedzie tam, dokąd mu przeznaczono. Czy to ja syna swego za niego tam poszlę, hę?” Oto co w piśmie pana adwokata stoi!
— A wyście, Mikołaju, mówili, że dobrze będzie... — ściskając mocno ręce, szepnęła kobieta.
— Jeżeli zechcecie, to może jeszcze i dobrze być — odparł Mikołaj. Podniósł potem głowę, palcami prawej ręki uderzył kilka razy w dłoń lewej. Krystyna zapatrzona w niego, ruch ten zrozumiała.
— Znów pieniędzy!
— A ty, babo, coś myślała? Że w takim wielkim mieście taki ważny interes za głupie kilka groszy można zrobić? Ot! nietylko co, ale jeszcze i pan adwokat sam swoich pięciu procentów nie wziął. To wywiadywanie się, a to stemple, a to świadectwa od doktorów, że chory, a tu temu w rękę wsunąć, a to znowu tamtemu... i tak rozeszły się pieniądze, a teraz co z tym oficerem robić?.. Można zrobić, ale znów pieniędzy trzeba... Można i nie zrobić, to i cóż? Powędruje sobie Filipek tam, gdzie i ja byłem... Oj, oj! wielka parada! — straszył Mikołaj. — Poleży sobie tak, jak ja, w szpitalu na żółtą febrę, i osypie jego