Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czywszy się od towarzyszek, szła o kilkanaście kroków za niemi, sama jedna. Nie była ona taką wyprostowaną i wesołą, jak tamte. Ta nie śpiewała.
— Hej! Krystyna! — zawołał Mikotaj.
Mógłby jej był nie wołać, gdyż sama skierowała ku jego chacie. Grabiarki, śpiewając wciąż, poszły dalej, ona stanęła przed siedzącym na progu Mikołajem, który z podniesioną twarzą patrzał na nią.
— Cóż tak wleczesz się z roboty, jak nieżywa? — zaczął — pośpiewałabyś sobie z innemi, toby ci zaraz było weselej.
Kobieta głową pokiwała i policzek na dłoni wsparła.
— Oj Mikołaju, Mikołaju! — zaczęła — czy to takiej, jak ja, do śpiewania! Dobrze śpiewać tym, co chłopów swoich i chatę swoją mają. Jam już dwadzieścia lat nie śpiewała, chyba tylko chłopcom moim, albo i cudzym dzieciom do snu, albo do zabawy...
— Dziwna ty baba! — zaczął Mikotaj.
Ale ona, raz zacząwszy, dalej prawiła:
— Ani mię dróżki na dzieżę sadzały, ani mi do ślubu śpiewały, ani też złocistego zboża garściami w kąty mężowskiej chaty nie rzucałam. Nie tak ja żyłam, jak inne, i nie tak teraz, jak inne, po tym świecie chodzę...
— Dosyć już, dosyć! — przerwał Mikołaj — ot, chcesz może nowinę wiedzieć? Od pana adwokata list dziś miałem.
Kobieta zmieniła w okamgnieniu postawę i wyraz twarzy. Wyprostowała się, kilka razy z nogi na nogę postąpiła, oczy zapłonęły, grabie gwałtownie zakołysały się nad głową.
— Pisał! o Filipku może pisał? Jezu, mówcie! co z moim synkiem najukochańszym będzie?
— A co ma być! Dobrze będzie. Zostanie się