Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O Jezu!
— I tak już ciężkie, bardzo ciężkie życie żołnierza młodego — prawił dalej Mikołaj, przesadzając umyślnie dla przerażenia Krystyny — ale tam, gdzie Filipka twego wysyłają, gorzej będzie... Ja tam byłem, to wiem... Skóra ze mnie od mrozu złaziła i w żołądku wszystko zastygło. Bywało, co przełknę, to w czysty lód się przemieni... W szpitalu położyli mnie... sześć miesięcy leżałem na żółtą febrę i taki się żółty zrobiłem, jak słonecznik... A kiedym ze szpitala wyszedł, rodzonaby mnie matka nie poznała. Będzie tak samo i Filipkowi twemu, matko, oj będzie... tylko gorzej jeszcze, bo ja byłem zdrowy i silny chłop, to wytrzymałem, a on mizeractwo takie nie wytrzyma... oj! nie wytrzyma!..
Krystyna, która także zaczęła jeść, trzymała łyżkę zawieszoną w powietrzu, twarz jej skamieniała, jakby w przerażeniu. Nagle jęknęła, łyżkę rzuciła i obu rękoma schwyciła się za głowę. Pochyliła głowę aż na ławkę, przechylała się na obie strony i jęczała:
— Boże mój, Boże! Boże mój, Boże!
Antek przestał jeść i nad lamentującą matką stanąwszy, powtarzać zaczął:
— Dosyć, matulu! no, dosyć, dosyć!
Nie dotykał jej wcale i nic więcej nie mówił, ale ten jeden wyraz coraz natarczywiej i żałośniej wymawiał!
— Ej głupia! głupia babo! czego ty jęczysz i lamentujesz, i Pana Boga nadaremno wzywasz? — rzekł Mikołaj. — Pan Bóg już zesłał ci szczęście. Pan Bóg ci zesłał takiego pana, co dopomoże twemu Filipkowi. Tylko poproś, żebym ja ci do niego drogę wskazał, a on jak zechce tylko, to twego Filipka w bliskości zostawią, ot może i do Milewa na kwaterunek zimowy przyślą...