Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 012.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dosyć, dosyć — mruknął Jasiek — chodź do chaty! razem iść weselej będzie!
— Nie mogę ja iść do chaty, Jaśku, nie mogę do chaty! — zawiodła kobieta. — Muszę iść do Wyszyńskiego i pokłonić się mu nisko i o ratunek dla mego Filipka poprosić...
— Aha! — mruknął chłop, jakby teraz zrozumiał, czego Krystyna szła do ekonoma.
— Mądrzejszy on odemnie... może zlituje się nad swoim własnym dzieckiem... może poradzi... może pomoże... może poratuje...
— Aha! — powtórzył chłop.
I dodał:
— To idź z Bogiem!
— Bóg z tobą — powtórzyła, i rozeszli się.
Rozstanie to było nagłe i pożegnanie krótkie.
Jemu ciężko było stać z ćwiartką żyta na plecach; jej było pilno prosić o ratunek dla Filipka. Zresztą mieszkać musieli razem albo blisko siebie, bo, uszedłszy kilkanaście kroków, chłop odwrócił się i rzucił zapytanie? — Kiedy wrócisz do chaty?
— Dziś, zaraz! albo ja tu hulać będę? — odkrzyknęła.
Przez ten sam otwór uchylonej nieco bramy, przez który z worem swym przecisnął się Jasiek, z łatwością Krystyna weszła na ciemny i błotnisty dziedziniec folwarku. Pośrodku dziedzińca kilka drzew widać było na szarem tle zmroku. Kilka szerokich promieni padało na nie z dwu oświetlonych okien niewielkiego domu, złocąc gałęzie. Krystyna stanęła pod drzewami temi, i ukryta całkiem w ich czarności czekała. Niebawem z domu wyszedł mężczyzna średniego wzrostu, barczysty, ciężki, z odkrytą głową. Ciężko stanął, z ganku zeskoczył i kilka kro-