Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Kaprowski 010.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Człowiek z ciężkim worem na plecach stękając przecisnął się przez ciasny otwór i począł iść drogą w kierunku przeciwnym temu, w jakim dążyła kobieta. Zdawało się zrazu, że rozminą się nie zwracając na siebie żadnej uwagi. Chłop jednak, nie odwracając twarzy, zgarbiony trochę pod ciężarem niesionego wora, przemówił:
— Krystyna?
— Ja, — odpowiedziała kobieta.
— Jaki djabeł nosi ciebie po nocy?
— Ten sam co i ciebie — odrzuciła,
Z głosu, jakim przemówili do siebie, wnosić byłoby można, że nienawidzili się, albo zostawali z sobą w zażartej kłótni. Jednak chłop przystanął.
— Czego? — zapytał znowu.
— Do ekonoma, — odrzekła kobieta i przystanęła także. Stali zdaleka od siebie u dwóch brzegów drogi.
— Ordynarja? — zapytała, ruchem głowy na wór wskazując.
— A ino, ćwiartka żyta za przeszły miesiąc... z pośladem zmięszała... żeby jej kości pokręciło.
— Kto? Wyszyńska, czy ona wydawała?
— Dyć ona... czarownica! Żeby on wydawał, pośladu by nie dał... ale sama z kluczami przyleciała. — „Dawaj chamie worek!” I nasypała pół żyta, a pół plewy... żeby jej tak chorób nasypało...
W miarę jak chłop mówił, Krystyna zbliżała się ku niemu. Gdy stanęła, widać było, że wpatrzyła się w twarz towarzysza.
— Oj! Jasiek, Jasiek! Żeby ona dzień i noc sypała, nie nasypałaby tobie tyle plewy, ile łez wylało się przez nią z moich oczu... Oczy ja przez nią nad sobą i synkami memi wypłakiwałam i my-