Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Graba cz.3 221.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednostajnie, miarowo, nieustannie powtarzały się dwa wyrazy: — Żałuj i umieraj!
Porwał się z miejsca i w obie ręce pochwycił głowę.
W tej postawie stał długo.
Zegar posępnem uderzeniem wybił pierwszą godzinę po północy.
Uderzenie to przebrzmiało przeciągłem echem i zakończyło się długiem ostrem syknięciem.
Grabie zdawało się, że to syknięcie trwało wieki i że złożyło się nań tysiąc paszczy wężowych.
Podszedł do okna i błędny wzrok przesuwał po sklepieniu niebios. Czyste ono było, błękitne, osrebrzone białym księżycem, gdzieniegdzie płynęły po niem zwolna szmaty białych chmur o złotych rąbkach.
Graba podniósł rękę ku księżycowi z takim gestem, jakby chciał zgasić tę lampę niebieską, która tak pięknie przyświecała ziemi, wtedy, gdy w nim przyświecało ostatnie światło przytomnej myśli.
Pragnął ciemności.
Pragnął jej z całej siły, tak jak ociemniały pragnie światła.
Ale księżyc nie gasł na niebie, a przeciwnie z za lekkiego obłoku, którym był się oblekł na chwilę, wypłynął jaśniejszy jeszcze niż wprzódy i rzucił mu znowu w twarz pasmo jasnych promieni.
Ale tym razem Graba nie uczynił już żadnego poruszenia i osłupiałe oczy utkwił w oświetloną przestrzeń. Wśród niej, od księżyca, zsuwała się ku niemu postać kobieca, cień raczej świetlany, wiotki, owiany białą szatą, czarną przepasany wstęgą, z dwoma pasmami srebrnych włosów nad młodem czołem i blademi ustami szepcący: — Ja cię tak kochałam, a tyś mnie zabił...