Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Drobiazgi 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopak zawahał się, trochę jakby zawstydził.
— Nic tam osobliwego niéma... — zaczął.
— Idź-że zaraz i przynieś! — powtórzył ojciec.
Szerokim, giętkim swym krokiem ku małemu gankowi podszedł, a po chwili trzymałam w ręku dwa spore zeszyty, z których jeden na okładce swéj nosił napis: Teksty nabożne, a drugi Teksty świeckie. Biedne to były okładki, stare, zbrudzone, połamane: biedny papier, z którego składały się zeszyty: żółty, siny, szary; biedne pismo papier ten okrywające: niewprawne, koszlawe, poplamione! Z nad tego papieru i pisma, wzrok na młodego człowieka podnosząc, zapytałam:
— A nuty zkąd?
Wzruszył lekko ramionami.
— Czy ja wiem? — odpowiedział.
Ale po namyśle, z uśmiechem, w którym z za warg koralowych białe zęby mu błysnęły, a jednak i z powagą dokończył:
— One prawie w powietrzu są rozsypane, i kto sobie chce, ten je łapie!



Kilkanaście miesięcy minęło. Dzień był letni, skwarny, słońce za wysokiemi murami kamienic niewidzialne, rozpalało przecież te mury i kamienie bruku do gorącości takiéj, że cała ulica długa a wązka, wydawała się olbrzymim, dusznym piecem.