Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Drobiazgi 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Pozwól, chwacko się sprawię
Ślicznie dzbanek naprawię,
Tylko niepłacz...”


Teraz, spostrzegłszy osobę obcą, u ściany domu siedzącą, umilkł i na chwilę pod kwitnącą jabłonią stanął. Dąb to był nie mężczyzna, ale dąb, który żadnéj zimy srogiéj, ani ulewy, ani gromowego uderzenia jeszcze nie znał: młody, wysmukły, zgrabny. Pod białą koszulą i przerzynającemi ją na krzyż szelkami, plecy miał gładkie i wyprostowane, policzki ściągłe, ogorzałe i rumiane, pod ciemnemi brwiami duże oczy z siwą źrenicą. Wąs złotym puchem zaledwie wysypywał mu się nad koralową wargą, złotawe włosy świeciły z pod zgrabnéj czapeczki. Przestał śpiewać i na chwilę, pod jabłonią stanął, ale nie zadziwił się wcale, ani zmieszał, a wkrótce szedł już ku domowi krokiem szerokim i giętkim, ręką, w któréj pustą kobiałkę trzymał, zamaszyście nieco u boku wymachując. Takim samym za młodu musiał być ojciec jego, który, przez życie uciszony i przygaszony, teraz jednak ze spokojnym i zarazem filuternym swym uśmiechem z syna żartować zaczął.
— Więcéj tam pewnie na polu naśpiewałeś, niż nasiałeś! Aż wróble na dachu dziwowały się twojemu śpiewaniu. Ze trzy garnce grochu wysiałeś, co?