Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom I 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obwieszone i byle najmniejszy wietrzyk powiał, sypiące na ziemię deszcze pereł...
— Wielki Boże! — zawołał Darwid: — marmury, alabastry, koronki, brylanty, perły! Ależ tego wszystkiego w rzeczywistości niema! Są tylko suche pnie i gałęzie, śnieg i szron. To egzaltacya! A widzisz, jak zgubną być może! Ona to przyprawiła cię o ciężkie zapalenie płuc, którego ślady dotychczas jeszcze nie przeszły.
— Przeszły już, tateczku! — z lekceważeniem, odpowiedziała, a potem z powagą zaczęła mówić: — Mój tateczku, czy uwielbiać coś bardzo pięknego, albo kochać kogoś bardzo, z całej siły, to egzaltacya? Jeżeli tak, to ja jestem egzaltowaną, ale gdyby tej egzaltacyi nie było, to pocóż żyć?
Wyraz zdumienia, zamyślenia, rozwagi napełnił jej oczy i okrył drobną twarz, ze świeżości do polnej róży podobną. Gestem zdziwienia roztworzyła ręce i powtórzyła:
— Pocóż żyć?
Darwid zaśmiał się.
— Spostrzegam, że masz trochę przewróconą główkę, ale dzieckiem jesteś jeszcze, więc to przejdzie.