Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie umieszczone i mnóstwem okien zdające się oczyma w oczy sobie patrzeć: bank i giełda. Kranicki na te dwa gmachy i na wirujący dokoła nich tłum ludzi i koni nie zwracał uwagi żadnej. Nigdy nie miał z nimi nic wspólnego. Jednak nagle pochylił się znowu naprzód i wzrok wlepił w omijający sztachety powóz, a raczej w jadącego powozem tym człowieka.
Był to Alojzy Darwid, który w ten dzień pogodny, jechał powozem odkrytym, zaprzężonym parą rosłych, drogocennych koni, które w uprzęży lekkiej, nie uderzającej błyskotką żadną, stąpały zwolna, z powagą i gracyą. Na koźle, stangret i lokaj w wysokich kapeluszach i ogromnych kołnierzach futrzanych; w powozie, na tle szafirowego adamaszku, postać nie duża, szczupła, z twarzą bladą w rudawych faworytach i z migotaniem złotej iskry w szkłach, okrywających oczy. Zwolna, poważnie, z głuchym turkotem kół gumowych, powóz zatoczył się przed wspaniałe wejście do bankowego gmachu. Lokaj zeskoczył z kozła, stanął u drzwiczek, i z ręki pana swego wziąwszy jakąś kartkę, wbiegł do wnętrza budowy. Pięć minut nie upłynęło, a wyszli z niego dwaj ludzie poważni, krokiem pośpiesznym zbliżali się do powozu i z właścicielem jego rozmawiać zaczęli.