Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

salonu wpłynęła do pokoju, pełnego barw wiosennych, igraszek dziecinnych, tęczowych błysków konchy perłowej. Jeszcze jedna góra złota i rozumu usypana, jak szaniec obronny u pościeli chorej dziewczyny, do której, po odpłynięciu chmury czarnych ubrań i poważnych twarzy, zbliżyła się matka.
— Zmęczyli cię ci panowie! Nic to. Będziesz za to zdrową. Są to ludzie bardzo rozumni; dwaj nowoprzybyli to Niemcy, na cały świat słynni. Wyleczą cię z pewnością. A teraz, może przełkniesz trochę tych wybornych konfitur, na które zgodzili się ci panowie? Albo kroplę wina? A może łyżkę małą, jedną łyżkę bulionu?
Za całą odpowiedź, twarz w szkarłatnych rumieńcach, na płowem swem podścielisku, zwracała się ku ścianie, osypanej wiosennymi kwiaty. Malwina, nizko schylona całowała drobną rękę, której gorąco piekło jej usta, i która pod jej ustami drżała, jak liść w powiewie wiatru.
— Dlaczego nie odpowiadasz, Karo? Jedno słowo! jedno małe, krótkie słowo! Czy podać ci kroplę wina? Ci panowie kazali... chcesz teraz? szepnij!
Ale nadaremnie ucho swe prawie do ust jej zbliżała, nie wychodził z nich żaden dźwięk,