Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Argonauci tom II 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pialni Malwiny, gdzie śród żółtych adamaszków paliła się przyćmiona lampa. Tu w mgnieniu oka, zasunęła u drzwi bronzowy rygielek i twarzą ku matce obrócona, z rozpłomienionymi nagle policzkami, obie ręce jej w obie dłonie swe ujęła.
— Dość już tych tajemnic, niedomówień, zagród, wznoszących się pomiędzy naszemi sercami i ustami...
Śpieszny szept ten wybuchał z niej, jak gorące tchnienie z naczynia napełnionego żarem i nagle otworzonego.
— Powiedzmy sobie wszystko... Albo nie, nie mów nic... nie mów... nie mów... Ja wszystko wiem i także mówić nie będę!... tylko naradzimy się... namyślimy się wspólnie... o, mamo!
Jej zazwyczaj sztywna i dystyngowana kibić, jak trzcina gięła się i chwiała, a usta, słynące z chłodu i ironii, gradem pocałunków osypywały ręce drżące i twarz matki, której kredową bladość oblał płomień rumieńca.
— Iro! — zawołała — przebacz. Niech mi Bóg przebaczy!
Nic więcej, oprócz tych wyrazów, wymówić nie mogąc, osunęła się na klęczki i głową dotknęła żółtych poduszek nizkiego sprzętu. Wydawała się zdruzgotaną, unicestwioną. Wówczas