Strona:PL Edgar Allan Poe-Opowieści nadzwyczajne tom II 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

równywając pierwotnym szałom samumu, były wszakże straszliwsze, niż wszelka dotychczas zaznana przeze mnie burza.
Przez pierwsze cztery dni droga nasza, pomijając bardzo nieznaczne odskoki, zdążała na południo-wschód z uchyleniem ku południu, i w ten sposób dotarliśmy do brzegów Nowej-Holandyi.
Piątego dnia chłód wzmógł się do najwyższego stopnia, chociaż wiatr odwrócił się nagle ku północy. Słońce, wschodząc, żółtym i schorzałym tliło się pobrzaskiem i, wspiąwszy się zaledwo na kilka stóp ponad widnokręgiem, nie wydało ani jednego szczerego promienia. Nie było żadnego na pozór obłoku, lecz mimo to wiatr zrywał się i zrywał, poświstując w napadach wściekłości. Około południa, lub, ileśmy mogli sądzić, mniej więcej w tym czasie uwagę naszą znów przykuł widok słońca. Zamiast promieni, w ścisłem tego słowa znaczeniu, wyłaniało ze siebie rodzaj mroczącgo[1] się i posępnego żaru bez odblasku, jakby wszystkie promienie były spolaryzowane. Właśnie w chwili, gdy się grążyło we wzbierającym morzu, jego rdzeń ognisty znikł nagle, jakby go znienacka zdmuchnęła jakaś tajemna potęga.

  1. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku — mroczącego