Jużeśmy stali, gdzie drożyna wązka
Z drugiego wału krzyżuje się ścianą,
I wsparta na niej następnego sięga,
Kiedyśmy straszne posłyszeli jęki
Ludzi, co w drugim pogrążeni dole,
Sapali mocno pyskiem i własnemi
Dłoniami ciągle tłukli samych siebie.
Ściany parowu pleśń oblepia slizka;
Bowiem wyziewy wznoszące się z głębi
Czepią się na nich, rażąc nos i oczy,
A tak głęboki dół ten, że dna jego
Oko niestarczy dosięgnąć inaczej
Póki nie wstąpisz na sam szczyt sklepienia,
Gdzie skała więcej nad głębią się wznosi.
Tameśmy weszli, i ztąd w głębi rowu
Ujrzałem tłumy duszące się w kale,
Jakby z kloaków ludzkich zgromadzonym
Kiedy oczyma szperam po tym dole,
Ujrzałem ducha z głową tak zhydzoną
Brzydkiem pomiotem, że nie byłem w stanie
Rozpoznać, czy był świeckim, czy duchownym,
A on zawołał: „Czemuś taki żądny
Widzieć mnie raczej, niż innych zhydzonych?“
A ja mu na to: Bo gdy dobrze pomnę,
Widziałem ciebie, kiedyś z włosem suchym:
Jesteś Alexy Intorminej z Lukki[1]
Więc na cię więcej niż na innych patrzę. —
A on mi rzecze, tłukąc mózgownicę:[2]
Strona:PL Alighieri Boska komedja 145.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.