Strona:PL Agaton Giller-Opisanie zabajkalskiej krainy w Syberyi t. 1 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bytu w ich domu, zerwał się jak oparzony, zabrał łachmany, worek z rudą i bęben, a mówiąc: «Bądźcie mi tu zdrowi serce ojczyzno!» ruszył na włóczęgę. Osiadłszy we wsi, zakładał szkółkę i przez kilka tygodni uczył dzieci włościan; lecz rozgniewany na rodziców, że mu albo kaszy albo mąki skąpo dali, poturbowawszy chłopaków, zabierał worek z rudą, porzucał szkołę i uderzając na pożegnanie w bęben, opuszczał wieś. Włościanie z głosu bębna dowiadywali się dopiero, że nauczyciela już niema w osadzie. Tak chodząc od wsi do wsi, wszędzie uczył, lecz wszędzie nie długo przebywał.
Pewnego razu przyjechał do kopalni Kułtumy naczelnik nerczyńskiego górnictwa Tatarinow. Cała osada była w poruszeniu, w kłopocie, przygotowana na przyjęcie naczelnika, jakby na przyjęcie osoby samego cara. Nazajutrz po jego przyjeździe, gdy naczelnik spał w jak najlepsze, a osada drzemała czekając na skinienie urzędnika we śnie pogrążonego, nie śmiąc przejść pewnym krokiem przez ulicę, żeby nieobudzić kapryśnego pana, L. wszedł do wsi bijąc w bęben jeneralny marsz. Tatarinow obudził się, zerwał się z pościeli równemi nogami, a myśląc, że jakaś znakomita osoba niespodzianie zawitała do Kułtumy, niespokojnie pytał się: «Kto taki przybył? Kto przybył?» «To L.» odpowiadają mu. «Któż to jest, ten L.?» «Stary, dymisyonowany katorżny!» «Ach szelma,» krzyknął w gniewie, «jak on śmiał mnie przebudzić? ale dla czegóż on bębnił?» «Ma taki zwyczaj, proszę jaśnie wielmożnego pana.» «Przywołać go natychmiast do mnie.» Na przybyłego Tatarinow ofuknął się, a krzycząc, kazał mu bęben potłuc. «Hola, mój panie,» zawołał L., «do mojego bębna niemasz żadnego prawa; jesteś naczelnikiem ludzi a nie bębnów. Możesz panie naczelniku mnie kazać ukarać i potłuc, jeżeli masz sumienie starca karać, ale od mojego bębna wara!» Śmiała odpowiedź i wiadomość, że L. jest fiksatem, udobruchała Tatarinowa; dał mu rubla jałmużny i bez kary odprawił. L. gdy miał za co, upijał się. Raz idąc z szynku do chaty pijany, padł na drodze i zasnął; mróz był dwudziestokilkostopniowy, a L. nic nie miał na sobie prócz kilku gałganów. Miał już wtedy przeszło