Strona:Nowelle (Halévy) 52.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, sama...
— Więc jeszcze?...
— Bardziej niż kiedykolwiek.
Twarz jej, przez wysiłek trudny do uwierzenia, pozostała uśmiechnięta. Jestto jeden z tysiącznych skandalików paryzkich... istota czarująca, opuszczona dla lichej śpiewaczki.
Defilada ciągnie się dalej z urywkami rozmów:
— Patti! cudowna była w Łucyi.
— Co zrobimy z naszemi dziećmi, jeśli wygnają tych biednych ojców?
— Czyś pan widział ostatnią sztukę w Palais-Royal: Ofiara? Prześliczna!...
— A siostrzenica pani czy już odbyła słabość?
— Już, wczoraj.
— Córkę ma ?
— Nie, syna.
— Ach! biedaczka, tak pragnęła córki.
— Zostaną nam Dominikanie. Nie wygnają Dominikanów.
— Ta arya mandragory w Jean de Nivelle jest porywająca!
— Dominikanie nigdy nie zastąpią tych dobrych ojców.. Mnie przestraszają Dominikanie... naprzykład ojciec Didon... to buntownik.
— Jakież to było zabawne widzieć w operze Verdiego, dyrygującego orkiestrą... rzucał się!...
— Wielki artysta nie powinien z siebie robić takiego widowiska.
— Zapewne... ale bądź co bądź, to było bardzo zabawne.