Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No7 part4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

frazesie, będącym przypomnieniem wcale szczęśliwem z jakiegoś romansu.
Bończa nie znajdował nic właściwszem nad ogromne westchnienie. Zdawało mu się, że ono najlepiej odpowie i potwierdzi aforyzm pięknej gospodyni. Herma ruszyła ramionami i wstała od herbaty. Było — to znakiem dla wszystkich do ruszenia się z miejsc, a Bończa, widząc, że wieczór już był późny, rad nie rad pożegnał towarzystwo... wcale niezadowolniony wyprawą.
Był może w ganku, gdy piękna Herma stanęła przed Lolą zamyśloną.
— Słuchaj-no ty, odezwała się tonem dziwnym, zaprosiłaś mnie tu na mentorkę, udawałaś nieśmiałą pensionarkę, miałam być na bezdrożach życia twoim doradzcą i przewodnikiem, ale ja widzę, że nie mam tu co robić, chyba brać u ciebie lekcye... Od wczora wprawiasz mnie w podziwienie! Ty jesteś doprawdy genjalną. Jak wczoraj odprawiłaś Romana, dziś Bończę... słupieję. No Romana mi nie tyle było żal, mam do niego wstręt, jako do przyszłego oficjalnego męża, a my mężatki w ogóle wszystkich mężów nie cierpimy, ale ten Bończa...
Lola ruszyła ramionami.
— Jakto? podobał ci się? masz go za coś lepszego od hr. Romana?
— Choćby za to, że się w tobie zakochał?
— On! we mnie! za pierwszem wejrzeniem! rozśmiała się Lola.
Herma uznała właściwem dopomódz sobie fikcyą
— Przyznał mi się, że cię już zdaleka widział parę razy i że szaleje.
Zarumieniona Lola, wydęła usta dumnie.
— Nie mogę nikomu zabronić szaleć, rzekła, lecz Bończa czyni na mnie wrażenie lalki od fryzyera. Il est mauvais genre!
— A! a! odparła Herma... może masz słuszność.
— Ciekawam, dokończyła w duchu, kto się jej podobać będzie miał szczęście.
— Więc Roman, rzekła głośno, milszym ci jest?
— Wcale nie, oba są dla mnie równej ceny... obu nie znam, i żaden z nich nie czyni na mnie najmniejszego ale najmniejszego wrażenia.
— Roman przynajmniej perfum znośniejszych używa
Na tem skończyła się rozmowa, Herma uznała się zwyciężoną sądem o perfumach.


Wcześniej, niż się go spodziewano, powrócił hrabia Roman do Pruhowa. Doktór stał na straży znowu i przyszedł go przebierającego się przywitać, usiłując odgadnąć, co z sobą przywoził, a nie śmiejąc badać.
— Jakże się ma stryj? zapytał Roman.
— Wcale nie gorzej, dzięki Bogu, pośpiesznie odparł Pęklewski, jestem szczęśliwy, iż w sporze z Dr. Schwarzem utrzymałem się przy swojem i że moje lekarstwo widocznie jak najpomyślniej skutkuje.
— Mogę więc pójść do niego?
— Służę hrabiemu... pośpiesznie zrywając się dodał doktór idziemy.
W pokoju chorego firanka była nieco podniesioną, ostawiony poduszkami siedział blady w łóżku i pił podany mu rosół, gdy wszedł Roman, o którego przybyciu już był zawiadomiony.
Kazawszy mu usiąść przy sobie, hrabia dokończył filiżanki spokojnie, parę razy spojrzawszy na synowca, spytał o drogę i dopiero odprawiwszy sługi, gdy zobaczył, że i Pęklewski wyniósł się dyskretnie... odezwał się.
— Mów że szczegółowo, jak ci poszło, co mi przywozisz? Jak ją znalazłeś... proszę, szczerze... otwarcie...
Zadanie było niepospolicie trudne.
— Zastosowałem się do rozkazów stryja — odezwał się spuszczając oczy młodzieniec.