Strona:Bohaterowie Grecji (wycinki) page 27b.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lądowań w punktach interesujących, wszczęli między sobą kłótnię, która nie mniej jak pięć godzin potrwała, rozszedłszy się i znów spotkawszy ze dwadzieścia razy, krzycząc i warcząc z największą furią o rzczach najnaturalniejszych w takiej okoliczności. Z daleka przyglądałem się tym szermom kogucim, pewny, że w końcu pójdą w czuby. Nie wiedziałem jednak, że ci ludzie, podobni do natury morza, najbliżsi są zgody, gdy kłótnia dochodzi do rozmiaru, któremu tylko braknie zabijania się. Wreszcie z podziwem moim kapitan zrobiwszy gest gwałtowny, okazujący memu Dymirakiemu, że go rzuci w morze, raptem zwrócił się ku mnie siedzącemu obojętnie, i obyczajem swojskim przykładając rękę do czoła i do serca, zwiastował, że był kontent, że i on i okręt cały na przeciąg mej podróży są na moje usługi. Nieznacznie oddalaliśmy się od lądu o zachodzie słońca, popychani wiewem prawie nieznacznym. Lefteris, zapewne by mnie ufetować, wdział najwspanialszy ze swych strojów. Błyszczał medalem rządu, danym marynarzom zasłużonym w walce o niepodległość, i uzbrojony był od stóp do głów, jak na obławę Bisurmana. Twarz jego wyrazista acz regularna, ogorzała od wichrów, brązowa od słońca, powiewała miotlastym wąsem siwym, który mógł współzawodniczyć z wąsami słynnego Kyriakuli[1]. Na widok tego człeka o chmurnej twarzy, wybitnym stroju, który z jedną ręką na maszcie, a drugą na pałaszu opartą, poglądając w morze, czasem wzrok roztargniony rzucał w mą stronę, mogłem się sądzić w szponach którego z korsarzy Jońskich, po których tyle romansowych podań zapchało całe tomy względnej wartości utworów. Ale znałem za dobrze zacność i dobroduszność tych ludzi, pod szorstką łupiną ukrytą, bym się go dłużej miał obawiać. Na noc zszedłem do ciasnej kabiny, wskazanej przez kapitana .Zaledwie usnąłem, gwałtowne wstrząśnienie mnie zbudziło. W parę minut poczułem, że jesteśmy w zapasach z jedną z tych strasznych burz, co tak raptownie powstają u wybrzeży Lepantu. Równocześnie małe pacholę, jedyny nasz posługacz, zpaliło lampkę przed Madonną, której dotąd nie dostrzegłem w ciemności. Później wybiegł chłopczyna, gwiżdżąc w sposób najobojętniejszy. Przy blasku lampy dostrzegłem bohomaz Panagij, wzorem starych ikonów malowany, umieszczony między obrazem św. Mikołaja, patrona żeglarzy, a obrazem dziwnej osoby, ni z pierza ni z mięsa, wyobrażającej człowieka po pas w wodzie, ubranego z albańska, ze sztandarem Grecji w jednym a olbrzymim okrętem, dzierżonym w powietrzu, w drugiem ręku, podobnie jak Karol Wielki, dzierżący berło i globus. Nad tą malaturą był napis: „Restauratorowi naszej floty“. Poznałem, że tą syreną nie kto inny miał być, jak Miaulis, o którego poważnej popularności co krok świadczyły podobne znaki. W tej chwili wpadł mój przewodnik zdyszany, blady, cały zmoczony, w przerażeniu, i rzucając się na kolana przed ikonem, odmówił tę szczególną modlitwę: Zbaw nas! wybaw nas, Matko Boża, bo jeśli zginiemy, i ty zginiesz z nami (!!!). „Poczem zaklinał mnie bym zlecił kapitanowi zawinąć do portu Galaxidis, od którego byliśmy blizko. Szybko wbiegłem na pomost, znalazłem Lefterisa, który o nodze

  1. Wąs marynarza, który poszedł w przysłowie miał być taki, że go można było owiązać do koła głowy. (Przyp. autora.)