Pamiętnik (Brzozowski)/26.XII.1910
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | 26.XII.1910 |
Pochodzenie | Pamiętnik |
Redaktor | Ostap Ortwin |
Wydawca | Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
26. XII.
Krytycznie zastanawiając się nad życiem własnem, moglibyśmy odnaleźć w niem moment, gdy przestaliśmy uważać życie nasze za wykonywanie pewnych objektywnych obowiązków, naśladowanie pewnych objektywnie istniejących wzorów i dorównywanie im i gdy zaczęła się organizować skłonność widzenia — we własnem naszem zwolnionem od tego rodzaju warunków, sprawdzianów ja: — punktu centralnego. Wiek XVIII był momentem takiego narastania kaprysów. W tem jest jego wdzięk i to trochę sztuczne, trochę pervers, kokieteryjne dzieciństwo, które jest tak pociągające dla pewnych umysłów. Mam tu na myśli XVIII wiek francuski.
Zaciekawia mnie coraz bardziej Wieland.
Powinienem jednak pamiętać, że moje wyobrażenia o XVIII stuleciu zostały uformowane niewątpliwie pod kształtującym wpływem epokowych charakterystyk Fenomenologii Heglowskiej, które działają na mnie tak silnie, że Sainte Beuve zgadza się z Heglem (sans le savoir) i naturalnie wspiera jego działalność w moim umyśle.
Pragnąłbym mieć już u siebie znów Reflexions Sorela i znów je przeczytać.
W The Friend S. T. Coleridge czyni uwagę[2], która zrazu wydała mi się nieco dziwną, chociaż odrazu zrozumiałem, że jest w jakiejś mierze słuszna. W tej chwili jednak oświetliła mi się ona. Tak się dzieje z myślami, przypuszczam, że nie tylko u mnie (czytałem tę książkę i ten rozdział jakieś dwa miesiące temu). — Uwaga polega na następującem (mniej-więcej): tylko niejasne myśli stają się przedmiotem naszej czci, działają na uczucie i wolę i powinniśmy dążyć do wyjaśnienia wszystkich myśli, które mogą być całkowicie wyjaśnione — aby w ten sposób mieć tylko czcigodne. Przyszła mi do głowy ta myśl z powodu zastanowienia nad tem, że często operujemy myślami, których nie analizujemy umyślnie w danem rozumowaniu, chcąc zabezpieczyć pewien charakter uczuciowy wynikowi. Np. bitwa, gdy idzie o Napoleona. Ale uwaga S. T. C-e’a sama przez się jest wielkiej doniosłości, zasługuje na to, by stać się jedną z trwałych metod, metodologicznych punktów widzenia w krytyce literatury i kultury.
Poezya i radość: Coleridge twierdzi, że radość jest pierwiastkiem zasadniczym w poezyi, niema poezyi bez radości; czy więc wszystko w życiu może być radością? — nie. Nie wynika to bynajmniej — ale uświadomienie może być radością, niezależnie od tego, co sobie uświadamiamy. I to może istotnie formułuje warunki poezyi. Istnieje w S. T. Coleridge’u i dyonizyjski — mocny nawet ton, ale jak wszystko u niego lub prawie wszystko: zgnębiony, jakby zepchnięty. Bo w tym dziwnym umyśle — miej się na baczności — myśli przeszkadzają sobie wzajemnie. Nie przez bogactwo. To paradoks, — ale przez brak woli dostatecznie wszechstronnej i głębokiej. Biedny Tomasz Quincey porównywał szczerze S. T. Coleridge’a z Goethem[3] na niekorzyść tego ostatniego. Jak mało ma w świecie intelektualnym Goethe przyjaciół. Ojciec mój nie lubił go, ale myślę, że go nie znał. — Biedny mój ojciec — ofiara własnej szlachetczyzny, chaosu woli i myśli!
- ↑ Piotr Lasserre, znany autor dzieła Le romantisme français. Mowa o nim kilkakrotnie w „Leg. młod. Pol.“
- ↑ W The Friend S. T. Coloridge czyni uwagę. The Friend, zbiór essayów, poświęconych zagadnieniom politycznym, moralnym i religijnym, w dwóch seryach. Pełny tytuł brzmi: The Friend. A series of essays to aid in the formation of fixed principles in politics, morals and religion, with literary amusements interspersed by Samuel Taylor Coleridge (wyd. 1818). (Brzozowskiemu dzieło to było znane z edycyi The York library. London. George Bell and sens. 1904). Streszczoną przez niego uwagę znaleźliśmy w części I. (Essays: Introductory) na str. 65. Brzmi ona w przekładzie: „Dlaczego ludzie dają się uwodzić chwili obecnej? Oczywiście z tego powodu, ponieważ wyobrażenia ich są w jednym wypadku niewyraźne, w innym żywe, ponieważ wszelkie zmącone wyobrażenia budzą w nas niepokój i ponieważ niepokój zdolny jest nas popchnąć do przestępstw, które nie tylko żadnej nam nie rokują rozkoszy, lecz nawet nie wpłyną na usunięcie naszego niepokoju. Taką to zaiste jest ciężka kara przez naturę związana z przestępstwami nałogu, polegającą na tem, że w miarę słabnięcia motywów wzrastają podniety. Żadna rzecz, nawet światło samotnego kagańca w oddali nie kusi zamglonego umysłu ku sobie; ale własny jego poza nim niepokój napiera nań, jakby żelaznym bodźcem przeznaczenia. Cóż tedy jest lub może być zabezpieczeniem, lekiem, przeciwdziałaniem, jeśli nie przyzwyczajenie umysłu do jasnych, wyraźnych i zrównoważonych pojęć o wszystkich możliwych przedmiotach wyobrażenia i zachowanie w ten sposób uczuć głębokich, już z samego przyrodzenia towarzyszących owym ciemnym ideom, do moralnego udoskonalenia istoty ludzkiej i do pielęgnowania tych uczuć, pomimo, a raczej nawet wskutek swej niejasności niezbędnym — zachowania ich zatem dla rzeczy, które już sama ich wzniosłość czyni nieokreślonemi, zarówno jak je wzniosłemi czyni ich nieokreśloność, rzeczy dotyczących zatem idei bytu, formy, życia, rozumu, praw sumienia, swobody, nieśmiertelności, Boga. Łączenie z przedmiotami naszych zmysłów pojęć niejasnych, w następstwie zaś żywych uczuć, które zawdzięczamy tylko niemateryalnym i nieznikomym rzeczom, jest dla serca profanacyą, przesądem zaś dla umysłu“. W odsyłaczu do tego ustępu Coleridge sam zaznacza, że nie wyraża się tu tak jasno, jakby tego pragnął.
- ↑ Porównanie S. T. Coleridge’a z Goethem znajduje się u Tomasza Quinceya w jego Reminiscens of the English Lake Poets w rozdziale pierwszym, poświęconym Coleridge’owi na str. 84. (Everyman’s Library edited by Ernest Rhys. London. J. M. Dent). Dotyczący ustęp brzmi w przekładzie: Jako współczesny dzielił on tę samą wadę, pochodzącą z tej samej po części przyczyny, z jednem z jeszcze bardziej i powszechniej od Coleridge’a czczonych, ale daleko mniej potężnem i umysłowo szerokiem bóstwem owych czasów. Mam na myśli Goethego: On również chromał i to chromał na brak uczuć patryotycznych wśród okoliczności znacznie więcej wymagających i budzących patryotyzm. Niewiele dbał on o Weimar, — jeszcze mniej o Niemcy, od Coleridge’a stał zaś o tyle niżej, że Coleridge w rzeczywistości zmuszał się do poddawania się wszystkim uczuciom, jakie świat obchodzą, lubo ich nie żywił, gdy tymczasem Goethe wyrzekł się tych uczuć zarówno w czynach, jak w słowach swych i pismach. Zarówno jeden, jak i drugi przestali istnieć: obu zarówno hołdują ci, co ich znali, jak i tłumy, które ich nie znały. Ale uwielbienie dla Coleridge’a jest wieczne i z roku na rok staje się żywszem, kiedy laury Goethego więdną z każdem pokoleniem, aż przyjdzie czas, kiedy potomność stanie wobec zdetronizowanego bóstwa, zdziwiona, na czem polegała zagadka tego bałwochwalstwa przodków dla bożyszcza próżnego i bez podstawy. (Tomasz de Quincey, pisarz angielski [1785—1859], autor Confessions of a English opium-eater i licznych essayów filozoficznych, teologicznych, krytycznych i ekonomicznych).