Przejdź do zawartości

O złych humorach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł O złych humorach
Wydawca Tygodnik Mód i Powieści
Pismo illustrowane dla kobiet R. 51, 1909, no 48-50
Data wyd. 1909
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

ELIZA ORZESZKOWA.
Listy do pani * * * o niektórych drobiazgach, które drobiazgami nie są, słów kilkoro.

O złych humorach.

Droga i dobra moja!
Dziwne czasem bywają na świecie zdarzenia. W tej właśnie chwili, gdy mię wezwałaś, abym o czemkolwiek, tyczącem się domu i domowego życia, dla „Tygodnika Mód“ napisała, myśl mą zajmował pewien fenomen psycho-fizyologiczny, który za drobiazg uchodzi, a drobiazgiem nie jest wcale, lecz owszem znakomicie przyczynia się do zepsucia, zatrucia, zgoryczenia życia ludzkiego wogóle, a domowego w szczególności.
Fenomenem tym są dość pospolite u kobiet naszych tak zwane: złe humory.
Gatunek, że tak powiem, kolor i ton złego humoru zależy od temperamentu posiadaczki, od ilości źółci, którą zaprawiony jest jej organizm, od większej lub mniejszej śmiałości w objawianiu się, większej lub mniejszej przemyślności w sposobach kłucia ludzi w oczy i w serca.
Jedna ze szczęśliwych (i uszczęśliwiających!) posiadaczek fenomenu, w chwilach jego przystępu, słowem bujnem i głosem ostrym wszystko na kuli ziemskiej istniejące sądzi, karci, gani, miażdży, gruchoce, potępia; inna z cicha i od niechcenia sypie z ust gradzik krótkich szpileczek w postaci tak zwanych docinków; inna jeszcze przyobleka się w pozory znękanej, acz cierpliwej ofiary wszystkiego, co ją otacza; a inna staje się grobem, w którym pogrzebany smutek niezgłębiony i nieuleczalny, — jeżeli z konieczności wydaje z siebie głos, to jakby z pod ziemi wychodzący, tak posępny, głuchy, martwy, beznadziejny.
Powiedzieć można, że złe humory dzielą się na cztery działy główne, któremi są: głośny i wszechświat ogarniający gniew; cicha, lecz w szpilki obfitująca uszczypliwość; grobowa ponurość — i łagodna, lecz wszelkie pociechy tego świata ze wstrętem odtrącająca melancholia. Są jeszcze i poddziały, lecz krótko mówić mając, to tylko powiem, że wszystkie działy i poddziały, z osobna czy razem wzięte, są puszką Pandory, z której na życie domowe wysypują się: mróz, słota, wojna i inne różnorakie klęski.
Na życie domowe, — bo towarzyskie, mniej od tej puszki cierpi, jakkolwiek cierpi także. Ale tam gwar, rozmaitość, zabawa, mniejsze czy większe święto życia. Łatwiej coś znieść, łatwiej czegoś nie dostrzedz, łatwiej z czegoś niedbale sobie zażartować. Ale w domu i w dzień powszedni... Cisza, praca, w szarem powietrzu rozpylone troski, może obawy i smutki. Na szczęście, są w dniu momenty, gdy praca ustaje, ciszę napełniają rozmowy przyjacielskie, poufne, niekiedy wesołe, w szarą powszedniość wsącza się złoty miód rodzinnych uczuć, zwierzeń i pocieszeń...
Otóż wyobraź sobie, droga moja, jeden z momentów takich.
Połowa pracowitego dnia, stół obiadowy. Z trochą wyczerpania w mózgach, z trochą czarnych pyłków na sercach, z trochą bolu w nerwach czy w muskułach, kółko domowe zgromadza się dokoła obiadowego stołu. Tu będzie odpoczynek, gawędka swobodna i serdeczna. Tu wszyscy wszystko jedni drugim opowiedzą i powierzą, jedni od drugich pomocy i rady zażądają; jeżeli będzie z czego zaśmiać się, razem się zaśmieją; jeżeli na coś poskarżyć się, poskarżą; jeżeli co komu przebaczyć, przebaczą.
Wszak w jednych ścianach żyjąc, sprzymierzeńcami są w tej walce, współpracownikami w tym trudzie, współtowarzyszami w tej uczcie nieosobliwej, której na imię — życie.
Cóż jednak, skoro jedna z osób, kółko domowe składających, dziś o tem wszystkiem wiedzieć, ani słyszeć nie chce. Ona dziś nikogo wogóle widzieć i niczego wcale słuchać nie chce. Usiadła do stołu z pochwyconą kędyś na prędce książką w ręku i w przerwach pomiędzy jedzeniem, a nawet w czasie jedzenia, z czołem zmarszczonem i surowemi usty zatapia w niej wzrok i uwagę. Niby nic, jednak wszyscy rzucają ku niej spojrzenia niespokojne.
Co się stało? Wczoraj, dziś nawet jeszcze była mowną, miłą, troskliwą, serdeczną. Czy co zaszło? Obraza? Strata? Choroba? Zmartwienie?
Daremnie pytać — nie odpowiada...
Ale otóż odpowiada: cóżby stać się, co zajśćby mogło? Nic wcale. Czuje się jak zawsze. Spodziewa się, że nic przykrego nikomu nie uczyniła, ani rzekła! I rzeczywiście nic się nie stało, nic nie zaszło, nic nie uczyniła, ani rzekła. Tylko w głowie rozdrażnienie dźwięczy, w oczach migocą złe iskierki. Tylko jest w złym humorze i dlatego ma taki pozór, jakby nagle i niespodziewanie, w ostatniej godzinie upłynionej, znienawidziła otaczających, głęboko nimi i wszystkiem, co ich, wzgardziła, a rozkochała się w książce, którą, jak puklerzem, zasłania się przed ich widokiem i przed ich rozmową.
Niby nic, a na obecnych jakby wiatr z pod chmury powiał. Oto szmatek błękitu, który ukazał się śród dnia szarego, chmura powlekła. Ona przejdzie, prędzej czy później przejdzie, zniknie; wiedzą o tem wszyscy. Ale tymczasem dokoła stołu rodzinnego usta milkną, czoła posępnieją. Nie podobna przecież opowiadać swobodnie, śmiać się czy żalić, nadewszystko czegoś żądać, o coś prosić wobec tej chmury. Zimno. Temperatura spada, spada coraz niżej, już jest na zerze. Mróz. Opuszczając stół rodzinny, niektórzy czują, że są trochę nieszczęśliwsi, niż byli przedtem, — niektórzy, że więcej zmęczeni, — niektórzy, że gorsi.
To tylko jeden kolor złego humoru. Są inne i różne następstwa sprowadzają.
Czasem zamiast mrozu czyni się w domu słota; pająki snują pomiędzy ścianami włókna samotnych milczeń, a z sufitów pada, pada drobny, szary, kwaśny kapuśniaczek. Nuda. Wśród pajęczyn zaś i kapuśniaczku przed oczyma ludzi samotnie po kątach domu rozrzuconych przesuwa się postać, nie tak jak tamta rozgniewana i nienawidząca, ani jak inne bywają, szczypiąca, kłująca, gryząca, lecz przeciwnie, o! przeciwnie! łagodna, cicha, pokorna i tylko o strasznie, bezbrzeżnie, ogromnie, nieuleczalnie nieszczęśliwa. Ta nie dlatego milczy, aby kogokolwiek nienawidziła, ale dlatego, że na wszystko na świecie, więc i na mówienie sił jej już nie staje. Jest to również przyczyną, że dziś nie uczesała włosów, które na ramiona i czoło gałązkami brzozy płaczącej spadają, i nie zapięła porządnie sukni, której brzeg wlecze się za nią bardzo krzywo i trochę za długo. Spełnia wszystkie czynności, które do niej należą, ale ostatkiem sił, z cichą jakąś, lecz niezgłębioną żałością, od której co moment usta drżą i wilgotnieją oczy. Melancholia uosobiona, dusza, która z cierpliwością anielską znosi na ziemi męki czyścowe. Także chmura, lecz nie jak tamta piorunami nabrzmiała, tylko przesycona śmiertelną nudą.
Cóż się stało? Wczoraj jeszcze była z losu swego dość albo i bardzo zadowolona, krzątała się po domu żywo, śmiała się z czegoś wesoło, grała domownikom na fortepianie. Cóż się stało? Co nowego zaszło? Ależ nic wcale. Jest w złym humorze. Oto wszystko. Niby nic, jednak wiele: nuda w domu i kwas w codziennym chlebie domowników.
Kędy zaś panuje mróz, słota, kwas, nuda, — tam i o wojnę łatwo. Nie trzeba rzeczy nadzwyczajnie ważnych, aby ludzi przeciw ludziom uzbroić, i bywa często, że gradzik przywarek i nieprzyjemnostek sprowadza pomiędzy ludźmi strzelaninę gęstszą, niżby to mógł uczynić wulkaniczny wybuch występku albo nieszczęście.
Są ludzie, w których złe humory osoby blizkiej wzniecają gniew, zniecierpliwienie, rozmaite wogóle popędy wojenne; lecz zdarzają się i tacy, którzy wprost ze strachu przed wrażeniami przykremi, z chęcią oszczędzenia ich sobie, wszelkiemi godziwemi i nie godziwemi sposobami starają się, powstawaniu ich zapobiegać. Więc dla zapobieżenia dogadzają, pochlebiają, rozmijają się z różnemi wewnętrznemi i zewnętrznemi prawdami, liżą łapki, przybierają postawy służących piesków, słowem z góry na wszystkich punktach kapitulują. Na wszystkich, bo i na tych także, kędy znajdują się: szczerość, godność osobista i zdrowie ludzkich stosunków. I nie wiem już, co gorsze wojna czy taka zawstydzająca i dusze ludzkie zmniejszająca kapitulacya. Co pewna, to że jedna, zarówno jak druga, z najlepszemi celami domowego i rodzinnego życia nic wspólnego nie mają.
Złe humory, na pozór tylko drobną rzeczą będąc, stwierdzają znany aksyomat o skutkach ważnych, sprowadzonych przez przyczyny z pozoru nie ważne.
Czem jest zjawisko to? Z czego składa się? Skąd powstaje?
Osoby, ulegające, mu bardzo pospolicie mieszają pojęcie jego z pojęciem smutku. „Wolno każdemu bywać niekiedy smutnym“ — powiadają.
Niech mię Bóg broni, abym smutkowi ludzkiemu bluźniła, abym go na ławie oskarżonych przed sądem świata umieszczała.
Smutek to wielki pan ziemskiego świata i wszyscyśmy jego poddani; smutek to w cyboryum duszy ludzkiej krwawe misteryum męczeństwa i niekiedy odkupienia. I wiem, że, według natur różnych, smutek objawia się różnie: bywa pod powierzchnią pogodną cieniem zaledwie dostrzegalnym i niecierpliwie na zewnątrz wybuchającą burzą, bywa jeziorem stale dno serca pokrywającem i zdrojem nagle tryskającym z niegdyś przez życie złożonych w sercu pokładów cierpienia.
Lecz zły humor smutkiem nie jest. To aliaż, do którego i on w pewnych postaciach swych wchodzić może, ale który posiada składniki inne, a pomiędzy niemi najniezbędniej złość. W złych humorach, pod taką lub inną postacią objawiając się, tkwi zawsze głośna albo głucha, jawna lub woalami żałości czy melancholii osłonięta — złość. Rozjątrzenie to jest przeciw wszystkim i wszystkiemu, krytyka to jest wszystkiego i wszystkich, rozpatrywanie się to jest samolubne w raneczkach własnych i pragnienie zadawalnia ich w odwet innym, nie sztyletem, ani obuchem wprawdzie, lecz szpilkami i żądłami rozmaitego modelu i kalibru. Powstaje to nie wiedzieć kiedy i nie wiedzieć skąd, i przemija tak samo, bez przyczynienia się jakichkolwiek okoliczności zewnętrznych i nowopowstałych. Nie tak bywa ze smutkiem, który wie zawsze z jakiej skały wytryska, i trwa choćby echowo wtedy jeszcze, gdy pęd czasu skałę z powierzchni ziemi zniesie.
Nazwałam zjawisko to psycho-fizyologicznem; bodaj że trzebaby je fizyo-psychologicznem nazywać, bo sprowadzają je, zdaniem mojem, daleko więcej rozstroje organów ciała, aniżeli westchnienia i zgrzyty, po komnatach duszy chodzące. Blizkie przyjrzenie się — nie pamiętam już gdzie i kiedy — nasunęło mi pod pióro aforyzm: „Mało jest ludzi, którzy umieją swój charakter uwolnić z pod panowania swojego żołądka“. I teraz aforyzm ten powtarzam, z głębokiem o jego prawdziwości przekonaniem. To rzecz zadziwiająca, jak ten wczorajszy anioł przerobił się dziś na szatanka! Co mu się stało? E! nic ważnego! Niedomaga nieco na żołądek; albo: zdenerwowała go noc niedobrze przespana.
Nie widziałaśże, droga, metamorfoz takich, sprawianych przez bóstwa wcale do Owidyuszowych niepodobne? I powiedz, czy nie mam słuszności, utrzymując, że złe humory to nadewszystko choroba fizyczna i... lâchons le mot — fizyczno-moralne kalectwo?
Ale nie taka choroba i nie takie kalectwo, nad któremi — jak na przykład nad suchotami, rakiem, albo garbem i jedną nogą krótszą, drugą dłuższą — człowiek nie mógłby władzy objąć i powściągnąć je, lub z siebie zrzucić.
Czyliż nie jest rzeczą upokarzającą, zawstydzającą, nawet niemoralną, nawet nie estetyczną, aby od kilku kropel żółci więcej niż trzeba, od powolniejszego nieco niż trzeba ruchu jelit, od nieco większej lub mniejszej prężliwości jakiegoś nerwu, zależała nasza dobroć i dostojność ludzka, aby, co więcej, zależały od nich spokój czy udręczenie otaczających nas serc?
Jaki człowiek, taka choroba. Przy jednostajnej sumie cierpienia są choroby krzykliwe, płaczliwe, zjadliwe, chcące w odwet za to, co boli, gryźć, dręczyć, ból zadawać; i są inne: spokojne, cierpliwe, łagodne, w bolu własnym pamiętające o bolu innych i złagodzić go usiłujące, choćby uśmiechem i wdzięcznem spojrzeniem. Zależy to od tego tła indywidualnego, na którem rozwija się choroba.
Złe humory mogą pozbywać się wielu swych ostrych kantów, albo znikać zupełnie, jeżeli powstawać będą na tle dobrze wykształconych charakterów. Dobrze wykształconym charakterem nazywam ten, w którym do potęgi dominującej podniesionemi zostały: dobroć i wola.
Dobroć, która odczuwa każdą ranę, powstałą na sercu innem, i dla złagodzenia jej bolu o swojej ranie zapomnieć gotowa, a już jak ognia i moru lęka się własnoręcznego zadawania ran.
Wola, która daje człowiekowi moc panowania nad objawami swoich uczuć, nad poruszeniami swojej duszy, swoich ust i swojej twarzy.
Dobroć jest pobudką dla woli, wola siłą dla dobroci. W królestwie ducha ludzkiego dobroć jest prawodawczą, a wola wykonawczą władzą. Jeżeli istnieją i są dobrze, mocno ustanowione, mogą w pewnej ilości wypadków przynajmniej a w tym najpewniej, hamować bunty, w królestwie ciała powstające.
Wiele uczynić tu może wychowanie, gdy wszczepia przyzwyczajenia do uprzejmego obejścia się z otaczającymi, — wiele pojęcia, zbyt mało dotąd uwzględniane, że nie tylko prawa nasze przez innych, lecz innych przez nas szanowanemi być powinny — najwięcej jednak, najwięcej, dobroć, nie pozwalająca, aby ktokolwiek na spokoju i pogodzie życia cierpiał przez to i dlatego, żeśmy dziś lewą nogą z posłania powstali.
Panować nad duszą swoją, nad mową swoją, nad dźwiękiem głosu, nad sposobem, w który się układają rysy naszej twarzy, panować nad niemi nie przez obłudę, ale przez dobroć i uczciwe uznanie praw, które otaczający nas do naszego serca i do naszej uprzejmości posiadają — jedyna rada lekarska przeciw złym humorom, które występkiem nie są, ale są przywarą szkodliwą i dokuczliwą wielce, a czepiają się często charakterów, pełnych skądinąd zalet najpiękniejszych. Aż żal bierze niekiedy, patrząc na tę skazę, przeciągniętą po pięknej całości, nadwerężającą harmonię pięknych skądinąd rysów organizacyi kobiecych.
Czemu kobiecych tylko? Alboż mężczyźni nie miewają także złych humorów, nie noszą na sobie tej skazy, nie sprowadzają przez to na życie domowe mrozu, słoty, wojny, ciemności i różnych plag podobnych?
Ależ i owszem! A jakże! naturalnie! Oj, oj, oj! Miewają, noszą, sprowadzają i jak jeszcze! I na równi z kobietami, a może i więcej jeszcze od kobiet.
Ale do kobiety i dla kobiecego pisma pisząc, specyalnie dziś tylko o kobietach piszę. I mam to przekonanie, że gdy o poprawy jakiekolwiek idzie, każdy od siebie przedewszystkiem zaczynać je powinien. I mam jeszcze tę ambicyę, aby w dziedzinie popraw moralnych kobiety z siebie przykład dobry dawały, przodem szły. Zbądźmy same przywary dokuczliwej i szkodliwej, a może dotychczasowi panowie świata zawstydzą się swojej na tym punkcie niższości, i zdjąwszy z siebie przywarę swoją nam ją u stop w dowód szacunku złożą. To rzekłszy, całuję Cię, droga moja, bardzo serdecznie i rychłe a nowe napisanie o innym jakim drobiazgu — niedrobiazgu, obiecuję.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.