Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część druga/XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

Z wagonu jeszcze Niechludow zauważył, że na podwórzu stacyi stało kilka bogatych pojazdów, zaprzężonych w czwórki i trójki, rosłych, tęgich koni, które stały niespokojnie, pobrzękując janczarami u zaprzęgów. Wyszedłszy na mokre deski peronu, Niechludow ujrzał gromadkę ludzi przed wagonem pierwszej klasy, z pomiędzy których wyróżniała się wysoka, tęga dama w kapeluszu z piórami i waterpoofie, oraz młody człowiek wysoki, z cienkiemi łydkami, w cyklistowskim kostyumie, obok zaś pies dog, w bogatej obroży. Za nimi stali lokaje z płaszczami i parasolkami, nieco dalej zaś kuczer, który również wyszedł powitać jaśnie państwa. Od całej tej gromadki, zacząwszy od tęgiej damy, a skończywszy na kuczerze, podtrzymującym długie poły płaszcza, wiał zbytek i dobrobyt. Wszyscy byli tędzy, syci i gładcy. Na wszystkich odzież jaśniała nowością. Wokoło gromadki utworzyło się prawie natychmiast koło ludzi ciekawych i płaszczących się przed bogactwem. Naczelnik stacyi w czerwonej czapce, żandarm, chuda panna w rosyjskim kostyumie, stale przez lato asystująca każdemu przyjazdowi pociągów, telegrafista, oraz pasażerowie, kobiety i mężczyźni.
W młodym człowieku z psem, Niechludow poznał gimnazistę, młodego Korczagina. Otyła dama była to siostra księżnej, do której właśnie jechali Korczaginy. Nadkonduktor z błyszczącemi galonami otworzył drzwiczki wagonu i na znak uszanowania trzymał je przez cały czas, jak Filip i tragarz w białym fartuchu wynosili bladą księżnę, ostrożnie, na składanem, podróżnem krześle.
Siostry przywitały się, posypały się zapytania w języku francuskim, w kwestyi, czem księżna pojedzie: karetą, czy powozem, i pochód ruszył dalej, zamykany przez elegancką pannę służącą z paczkami i parasolkami, zmierzając ku drzwiom stacyi.
Niechludow nie chciał się spotykać z tem całem towarzystwom, ażeby nie żegnać się po raz drugi, zatrzymał się więc nie dochodząc do drzwi dworca i czekając, aż przejdzie cale towarzystwo. Księżna z synem, Missi, doktór i panna służąca podążyli spiesznie pierwsi, zaś stary książę z siostrą żony został się nieco za nimi i Niechludow, nie podchodząc blizko, słyszał tylko pojedyńcze zdania z rozmowy, prowadzonej po francusku. Jedno z tych zdań, wypowiedziane przez księcia, jak to często bywa, utkwiło w pamięci Niechludowa, ze wszystkiemi intonacyami i dźwiękami głosu:
Oh, il est du vrai grand monde, du vrai grand monde — mówił o kimś książę swoim dobitnym, pewnym głosem, i w towarzystwie siostry, przeprowadzony przez konduktorów, wszedł w drzwi stacyi.
W tejże samej chwili z za rogu dworca wyszła cała gromada robotników w łapciach i półszubkach, z workami na plecach. Robotnicy, stąpając cicho i drobno, podeszli do pierwszego z brzegu wagonu i chcieli wejść do wnętrza, lecz byli zaraz odpędzeni przez konduktora. Nie zatrzymując się, robotnicy podążyli śpiesznie, następując sobie na nogi, do drugiego wagonu i zaczęli się czepiać drzwi i poręczy, aby wejść prędzej. Konduktor, stojący w drzwiach stacyi, zobaczywszy ich zamiary, krzyknął surowo. Robotnicy opuścili wagon pośpiesznie i znów drobnemi krokami posunęli się dalej do następnego wagonu, to jest do tego, gdzie siedział Niechludow. Konduktor krzyknął na nich raz jeszcze. Zatrzymali się niepewni, chcąc się cofnąć i nie wiedząc, co czynić, ale Niechludow oznajmił im, że miejsca w wagonie jest dosyć i że mogą pozostać. Usłuchali go, a on wszedł za nimi. Robotnicy zaczęli już rozmieszczać swe rzeczy, ale jegomość z kokardą i obie damy, uważając ich towarzystwo za ujmę osobistej godności, zaczęli się temu sprzeciwiać i wyganiać ich z wagonu. Robotników było ze dwudziestu, między nimi starzy i młodzi jeszcze zupełnie, o zmęczonych, ogorzałych twarzach. Wszyscy posłusznie i pokornie pozdejmowali worki z ławek i poszli dalej przez wagon, gotowi nawet iść na krańce świata, byleby módz gdzieś wypocząć i wyprostować zmęczone członki.
Gdzie się pchacie, do dyabła! Siadajcie tu! — krzyknął na nich konduktor.
Voilàencore des nouvelles — przemówiła młodsza dama, pewna zupełnie, że dobrym francuskim akcentem zwróci na siebie uwagę Niechludowa. Druga zaś dama w bransoletach krzywiła się bezustannie, zasłaniając nos chustką, i wtrąciła coś o przyjemności siedzenia w tak pachnącym sąsiedztwie.
Ogrodnik, rozmawiający z Tarasem, siedział był nie na swojem miejscu, a teraz poszedł odszukać rzeczy, tak więc koło i na przeciwko Tarasa, zrobiło się trzy wolne miejsca. Trzech robotników zajęło ławkę; gdy Niechludow zbliżył się, jego pańska odzież tak ich zmieszała, że powstali z miejsc, chcąc się usunąć, ale Niechludow poprosił, aby zostali, a sam siadł na poręczy ławki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.