Jaśniejsze słońce weszło na nieba weselsze,
Stawy się obudziły srebrne, chaty bielsze...
Na południowych stokach żywiej się zieleni
Ruń ciemna, głodna jeszcze cieplejszych promieni.
W polu, kędy się zwrócić, ze wszech stron do rzeki
Wody się głośne sączą tajemnemi ścieki,
A na ługach stanęły, jak jasne zwierciadła,
Gdzie niebios siność złota całą piersią padła.
Na wierzbach, co puszyste wypuściły kotki,
Słychać brzęk os, wiosennych poranków hymn słodki.
I drozd już piosnkę zaczął urywaną; śpiewa
I słucha, bo się ozwał głos z drugiego drzewa.
Jedne wrony opłotki opuściwszy z wiosną,
Powtarzają w topolach skargę swą żałosną,
Aż siniejącem skrzydłem łopocąc z hałasem,
Podniosą się i kracząc, krążą ponad lasem,
Podobne liściom, kiedy zczerniałe i suche,
Wirują przez jesienną gnane zawieruchę,
I zdala, w polu — naksztatt barwnych ptaków stada —
Świeci się w młodem słońcu robotnic gromada.
W powietrzu taki spokój, że stąd słychać śmiechy;
Gwary i zapomnianą w zimie pieśń uciechy;
A krasne chusty, roli szary smug, chat ściany
Migają, jakby we mgle ciepłej i świetlanej.