Przejdź do zawartości

Zeznanie Małgorzaty Janiny Damięckiej o zbrodniach popełnionych przez Niemców na Czerniakowie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Zeznanie Małgorzaty Janiny Damięckiej o zbrodniach popełnionych przez Niemców na Czerniakowie • Małgorzata Janina Damięcka (ps. „Duda”, „Świder”)
Zeznanie Małgorzaty Janiny Damięckiej o zbrodniach popełnionych przez Niemców na Czerniakowie
Małgorzata Janina Damięcka (ps. „Duda”, „Świder”)

Protokół przesłuchania świadka

Warszawa, 27 I 1947 p.o. Sędzia Okręgowy Śledczy Sądu Okręgowego w Warszawie Halina Wereńko, działając na mocy Dekretu z 10 XI 1945 o Głównej i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (DzURP, nr 51, poz. 293), przesłuchała niżej wymienioną osobę w charakterze świadka.

Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 i 115 kpk. – po czym świadek zeznał, co następuje:

Imię i nazwisko: Małgorzata Janina Damięcka ps. „Duda”, „Świder”,
Data urodzenia: 8 I 1927 w Warszawie,
Wyznanie: rzymskokatolickie,
Stan cywilny: panna,
Miejsce zamieszkania: Saska Kępa, ul. Dąbrówki 15 m. 2,
Wykształcenie: studentka wydziału humanistycznego,
Zawód: studentka.

W czasie powstania warszawskiego 1944 roku pełniłam obowiązki sanitariuszki-łączniczki AK. W toku akcji uzyskałam stopień kaprala z cenzusem. W tydzień po wybuchu powstania zostałam przeniesiona na Czerniaków do zgrupowania kpt. „Kryski” (mjr. Netzera). W początkach września przybyły na Czerniaków zgrupowania płk. „Radosława” ze Starówki. W toku walk Niemcy wypierali nasze ośrodki zbrojne z ulicy Książęcej 1 i 7, później z gazowni, z ZUS, z ulicy Czerniakowskiej, Zagórnej, Idzikowskiego, Cecylii Śniegockiej, Szarej aż do Solca i do ulicy Wilanowskiej. Podaję kolejność opuszczonych przez powstańców terenów zgodnie z trasą, jaką wycofywałam się ze swym oddziałem. W miarę wycofywania się oddziałów powstańczych dochodziły do nas wieści, iż na zajętych przez Niemców terenach Niemcy dokonują masowych egzekucji nad ludnością cywilną i rannymi powstańcami. I tak słyszałam, iż na terenie ZUS, zajętego nocą z 13 na 14 września 1944, Niemcy i Ukraińcy wśród gwałtów nie pozwolili wynosić rannych z podpalonego bombami lotniczymi budynku i popełniali morderstwa. O tych wypadkach mogą złożyć zeznania łączniczki z tego terenu Teodozja Paszkowska, zamieszkała w Łodzi przy ulicy Magistrackiej 16 m. 16, i Łucja Stanisławska, zamieszkała w Sopocie ulica Grunwaldzka 35, kiosk „Milka”.

W kilka dni później po opanowaniu ulicy Idzikowskiego Niemcy spalili w szopie rannych powstańców, a także powiesili ujętych powstańców, sanitariuszkę „Myszkę” i „Bobka” z III plutonu 24 kompanii. Ilu rannych zostało spalonych, tego nie wiem. O egzekucji z ulicy Idzikowskiego opowiadali mi podchorążowie „Trep” i „Butrym”, którzy zbiegli z miejsca egzekucji, a później zginęli w toku dalszej akcji na Czerniakowie.

W nocy z 15 na 16 września 1944 po zajęciu szpitala powstańczego przy ulicy Zagórnej, mieszczącego się w budynku szkoły, Niemcy rozstrzeliwali rannych powstańców.

Bliższych szczegółów o tej egzekucji może udzielić Lucyna Gabrysiewicz, obecnie zatrudniona w Lidze Morskiej przy ulicy Widok 10, w czasie powstania sanitariuszka III plutonu. 18 września 1944, przebywając w domu przy ulicy Solec 43, otrzymałam wiadomość, iż powstańczy szpital polowy przy ulicy Solec 41 został podpalony przez Niemców, którzy nie pozwalali rannym wychodzić z płonącego gmachu. Chcąc uratować przebywających tam rannych kolegów – pchor. „Stacha” i plut. „Rakowskiego” (nazwisk obu nie znam) udałam się wraz z sanitariuszką „Cygan”, to jest Elżbietą Kuleszanką, na teren szpitala. W chwili naszego przybycia budynek szpitala już się palił, żołnierze niemieccy, formacje SS, stojący w rozsypce dookoła gmachu strzelali do nas, a także do wszystkich usiłujących wyjść ze szpitala. Zdołałyśmy biegiem wpaść do gmachu i tam zobaczyłyśmy, iż na sali leżą ranni powstańcy. Szybko wyciągnęłam „Stacha” i szczęśliwie doprowadziłam go do sąsiedniego domu. „Stach” później zmarł. Sanitariuszka „Cygan” ze szpitala nie wróciła. Ilu rannych zginęło w szpitalu, nie wiem.

W kwietniu 1945 roku udałam się na teren szpitala i widziałam w piwnicy około sześćdziesięciu zwłok zwęglonych. Wiem, iż szpital mieścił się w piwnicach i na parterze. W kwietniu 1945 roku dom był wypalony. Stropy zawalone, zatem nie mogłam odnaleźć zwłok z parteru. Koło gmachu widziałam kilkanaście zwłok rozrzuconych na pół zwęglonych, należących, jak sądzę, do rannych, którzy usiłowali się wyczołgać z płonącego budynku. 21 września 1944 (daty nie jestem pewna) słyszałam, jak również i koledzy, krzyki rozpaczliwe i strzały z budynku przy ulicy Wilanowskiej 18. Potem dowiedziałam się, że Niemcy rozstrzeliwali tam powstańców. Zeznania w tej sprawie może złożyć obywatelka Wilanowska. Począwszy od 19 września 1944 oddziały powstańcze zostały wyparte przez Niemców do ulicy Wilanowskiej i Solec. Odtąd wycofywaliśmy się od domu do domu. Przewaga Niemców była zdecydowana. Przybyłe na odsiecz powstańcom oddziały armii Berlinga pod dowództwem mjr. Łatoszonka i jego zastępcy kpt. Olechnowicza (obecnie zastępcy dowódcy IX pułku piechoty w Hrubieszowie), nieprzystosowane do walk ulicznych po odniesieniu strat, począwszy od 18 września 1944, zaczęły się wycofywać przez Wisłę na prawy brzeg. 20 września 1944 odpłynął również na prawy brzeg ranny mjr „Kryska” z żoną, por. „Klamra” i trzydzieści osób, z których nieliczni pod ostrzałem przepłynęli po trzech dniach Wisłę. Mniej więcej w tym czasie płk „Radosław” przedarł się kanałami na Mokotów. Nad pozostałymi oddziałami objął dowództwo kpt. „Jerzy” z batalionu „Zośka” i jego zastępca por. „Witold” z oddziału „Czaty”, obaj ze Starówki.

19 września 1944 znalazłam się w grupie około sześćdziesięciu osób, w tym siedem kobiet, w której znaleźli się akowcy z licznych oddziałów, najwięcej ze Starówki. Byliśmy okrążeni przez Niemców, kanały przy ulicy Wilanowskiej 1 były zawalone, a my nie mieliśmy latarek. Grupa zatrzymała się przy ulicy Solec 53. Front domu był wypalony. W podwórzu w oficynie mieściła się ludność cywilna od strony ulicy Wilanowskiej 1, były wolne garaże. Siedzieliśmy bez wody i żywności pod silnym ostrzałem. Najstarszym rangą był por. „Jerzy Szumski” (Stanisław Warzecki).

20 września 1944 Niemcy zrzucili z samolotów ulotki tej treści, iż wojskowi po poddaniu się mają się udać na ulicę Wilanowską 5, a ludność cywilna ma się kierować do kościoła Św. Trójcy na Solcu. To samo mówili parlamentariusze, którzy pertraktowali z pozostałymi na lewym brzegu Wisły żołnierzami armii Berlinga, zgrupowanymi przy ulicy Wilanowskiej 1. Członkowie armii Berlinga byli przez Niemców traktowani po poddaniu się jako jeńcy wojenni. 22 września 1944 na terenie Solec nr 53 pod wpływem silnego ostrzału pozostało z naszej grupy przy życiu trzydzieści osób. Nie mieliśmy już z czego strzelać, uciekać nie było gdzie, nie mieliśmy także ubrań, by się przebrać za cywilów. Jeden por. „Szumski” zdobył sobie cywilne ubranie, a także po cywilnemu był ubrany kapelan naszej kompanii ks. Stanek („Rudy”). Pozostali byli ubrani częściowo po wojskowemu, w kombinezonach spadochroniarskich, przybyli ze Starówki mieli panterki i przeważnie opasek nie zdjęli. Ja nosiłam wtedy wysokie buty, kombinezon i płaszcz policyjny, na rozkaz por. „Szumskiego” zdjęłam opaskę.

W nocy z 22 na 23 września 1944 razem z por. „Szumskim”, którego byłam łączniczką, znalazłam się w garażu. Pozostali zgrupowali się w ocalałej oficynie. Ludność cywilna przebywała w piwnicach. 23 września 1944 o godzinie 6 rano usłyszałam wołanie w języku niemieckim. Wyszliśmy wraz z „Szumskim” i zobaczyłam stojącego w wypalonym oknie domu Solec nr 53 esesmana.

Ludność cywilna z oficyny wychodziła przez okno na plac położony pomiędzy Solcem a ulicą Czerniakowską (przy zburzonej fabryce farb).

Nie widząc innych kolegów, razem z „Szumskim” udałam się w kierunku okna, tu oficer SS nas zatrzymał. Na mnie od razu powiedział „bandit”, „Szumskiego” zaczął rewidować, znajdując w jego portfelu fotografię z czasów powstania i gwizdek. Powiedział również „bandit” i odstawił nas razem pod mur zburzonego domu od strony pola, gdzie już stał nasz ksiądz kapelan, ubrany w sutannę, bez odznaczeń akowskich. Ludność cywilna była zgrupowana na placu w odległości mniej więcej trzydziestu kroków od nas. O kilka kroków od nas stały pod eskortą Niemców dwie łączniczki przybyłe ze Starówki, których nazwisk nie znam. Esesman, ten sam, który mnie odstawił jako „bandit”, zbliżył się i dał do „Szumskiego” dwie serie z rozpylacza, po czym rannego na jego prośby dobił. Obecni na placu esesmani w liczbie około piętnastu rzucili się, by rewidować ludność cywilną, zabierając złoto i lepsze rzeczy. W trakcie tego inni Niemcy przyprowadzili dwudziestu żołnierzy z armii Berlinga, kazali im na placu złożyć broń, po czym bez szykan wraz z ograbioną ludnością cywilną, przez dziurę w murze fabryki farb pod eskortą poprowadzili w kierunku miasta, jak się później dowiedziałam, do alei Szucha, a stamtąd prawdopodobnie do obozu w Pruszkowie. Kiedy plac się zwolnił od strony ulicy Solec, esesmani przyprowadzili około dwudziestu akowców z naszej grupy, w tym pięć kobiet. Mężczyzn zgrupowano na placu w szeregu, po czym esesmani oddali do nich kilka salw, a do leżących rannych dawali strzały w tył głowy.

Sanitariuszki-łączniczki zostały poprowadzone dziurą do fabryki farb. Później odchodząc z placu widziałam przechodząc przez fabrykę farb, iż na transmisjach wszystkie pięć kobiet były powieszone. Widziałam także, iż znajdowało się tam trzech mężczyzn w ubraniach cywilnych nie znanych mi, powieszonych, jak sądzę, przed kilku dniami. Zaraz po egzekucji moich kolegów usłyszałam nieludzkie krzyki i zobaczyłam, iż esesmani ciągną po ziemi za nogi, ręce i włosy pięciu rannych z naszego oddziału, którzy leżeli w oficynie domu Solec. Widziałam, jak wszystkich pięciu esesmani powiesili na szynach łączących ścianę budynku parterowego, położonego pośrodku placu. Budynek był wypalony, bez dachu i dlatego można było widzieć, co się dzieje wewnątrz. Ja z księdzem staliśmy pod ścianą, pilnowani przez młodego esesmana, który uprzednio zabił „Szumskiego”.

Inni esesmani zaczęli mówić, iż trzeba z nami skończyć, odpowiedział po niemiecku, iż ci do mnie należą, po czym powiesił księdza na ścianie domu na jego własnym szaliku. Staliśmy przy ścianie domu Solec 51. W tej chwili na plac przyprowadzono sto kilkadziesiąt osób ludności cywilnej z dalszych domów – jak sądzę – ponieważ twarzy ich nie znałam i dobrze byli ubrani. Na środku placu na rozkaz Niemców mężczyźni zaczęli się brać do kopania grobów. Esesmani grabili pozostałą ludność cywilną, zrobiło się zamieszanie. W tym czasie podszedł do mnie esesman, który uprzednio zamordował „Szumskiego” i księdza, i kazał mi się odwrócić twarzą do ściany. Widziałam, że chce mnie zabić i powiedziałam, że się nie odwrócę. Wtedy kazał mi podnieść ręce do góry, na co nie podniosłam rąk mówiąc, że nie mam nic w kieszeniach. W tej chwili zaczął repetować i równocześnie spostrzegł, że mam na szyi złoty krzyżyk. Chciał go zabrać i równocześnie na mnie spojrzał. Wtedy nic nie mówiąc odwrócił się, a ja krok za krokiem odeszłam do grupy ludności cywilnej. Po ograbieniu ludności cywilnej w czasie, gdy mężczyźni z tej grupy pozostali kopiąc groby, skierowano naszą grupę do alei Szucha naprzeciwko gestapo. Gestapowcy chodzili pomiędzy naszą grupą i na oko wybierali młodych mężczyzn i kobiety, którzy na nich zrobili wrażenie, akowców odprowadzali na bok, po czym usłyszałam salwy. Po 7-8 godzinach zaprowadzono mnie wraz z ludnością cywilną na Dworzec Zachodni, po czym transport partiami odesłano do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Po drodze do Dworca Zachodniego na placu Narutowicza miał miejsce kilkuminutowy postój, w czasie którego konwojenci zatrzymali kilku powstańców z AL, których po wylegitymowaniu poprowadzili w niewiadomym kierunku.

Na tym protokół zakończono i odczytano.

Małgorzata Janina Damięcka

p.o. Sędzia Halina Wereńko



Ten tekst nie jest objęty majątkowymi prawami autorskimi lub prawa te wygasły. Jest zatem w domenie publicznej. Więcej informacji na stronie dyskusji.