Zeznanie Janiny Rozińskiej o zbrodniach popełnionych przez Niemców na terenie zajezdni tramwajowej przy ul. Młynarskiej w Warszawie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Zeznanie Janiny Rozińskiej o zbrodniach popełnionych przez Niemców na terenie zajezdni tramwajowej przy ul. Młynarskiej w Warszawie • Janina Rozińska
Zeznanie Janiny Rozińskiej o zbrodniach popełnionych przez Niemców na terenie zajezdni tramwajowej przy ul. Młynarskiej w Warszawie
Janina Rozińska

Nr 21

Sygn. 1100/z/V, k. 1056

Dnia 18.IV.1947 r., w Warszawie H. Wereńko, COKBZN, przesłuchała niż. wym. świadka. Świadek: JANINA ROZIŃSKA z d. Skrobisz, ur. 27.I.1906 r., 7 oddziałów szkoły powszechnej, zam. w Warszawie, Bernerowo, ul. Warszawska 50.

W chwili wybuchu powstania warszawskiego mieszkałam razem z mężem, synem Januszem, lat 11, i córką Danutą, lat 13, przy ul. Krochmalnej w Warszawie. Byłam robotnicą w fabryce Franaszka. Ze względu na to, iż w fabryce były wybudowane przed powstaniem schrony żelazobetonowe pod głównym budynkiem fabrycznym, w dniu 3 sierpnia 1944 r. razem z dziećmi ukryłam się w schronie pod biurem, blisko wejścia.

W dniu 5 sierpnia 1944 r. usłyszałam strzały, po czym do schronu wpadła grupa żołnierzy niemieckich, SS-manów i żołnierzy niemieckich w mundurach, jak sądzę z Wehrmachtu, wołając „raus”. Później dowiedziałam się, iż w chwili wtargnięcia do fabryki Niemcy rozstrzelali portiera i podpalili prawie wszystkie budynki fabryki. W schronie po wejściu Niemców zapanował popłoch. Czując dym pochodzący z rzuconych na podłogę materiałów palnych oraz z płonących budynków, ludność cywilna zgromadzona w schronie, złożona zarówno z pracowników fabryki, jak i mieszkańców okolicznych domów, zaczęła wybiegać na podwórze.

Na głównym podwórzu stały grupy SS-manów i żołnierzy w mundurach zielonych, którzy z miejsca strzelali do mężczyzn. W popłochu ludność na oślep uciekała, a SS-mani popędzali uciekających ul. Wolską w kierunku zajezdni tramwajowej na ul. Młynarskiej, ul. Wolska po stronie fabryki była zajęta przez Niemców, po przeciwnej stronie byli jeszcze powstańcy. Razem z dziećmi znalazłam się w zajezdni w tłumie około 200 osób, przeważnie kobiet i dzieci oraz kobiet ciężarnych wpędzonych tu zarówno ze schronu fabryki Franaszek, jak i z ul. Wolskiej. Grupa stłoczyła się na ul. Młynarskiej obok ubikacji zajezdni.

Dokoła grupy stało około 40 żołnierzy SS i żołnierzy w mundurach bez odznak SS. W jakimś miejscu blisko stał karabin maszynowy, miejsca jednak nie umiem określić z powodu zbyt silnych wrażeń, jakie wtedy przeżywałam. Z karabinu maszynowego Niemcy otworzyli ogień do naszej stłoczonej grupy. Po pierwszej salwie ze stłoczonego tłumu zaczęli się podnosić ranni, a wówczas Niemcy rzucili w tłum granaty ręczne. Widziałam, jak z kobiety ciężarnej, rannej w brzuch, wypłynęło dziecko i jak Niemiec podszedł, wziął żyjące dziecko, położył na jakimś żelazie i kłuł drutami. Ja znalazłam się pod ścianą ubikacji razem z mymi dziećmi. Synek mój został ciężko ranny po pierwszej salwie w tył głowy. Ja zostałam raniona granatem w obie nogi i brzuch. Od granatu została raniona w nogi, czaszkę, brzuch i piersi moja córka. Gdy wszyscy z grupy padli, Niemcy stojąc poza naszą grupą strzelali do rannych, którzy się podnosili lub poruszali. Aż do zmroku podchodzili do leżących Niemcy, celując do poruszających się równocześnie z żartami i śmiechami, zwłaszcza gdy ranny został trafiony.

O zmroku zdołałam wczołgać się do ubikacji razem z synem, córką oraz 16-letnią Jadwigą Perkowską, ranną w nogę. Synek mój dawał jeszcze słabe oznaki życia. Bez żadnej pomocy pozostałam z córką i Perkowską przez dwa dni w ubikacji. O świcie w dniu 7 sierpnia 1944 r. pełzając tyłami remizy tramwajowej dostałam się na teren szpitala św. Stanisława. Spotkany żołnierz niemiecki chciał mnie zastrzelić widząc mnie pokrwawioną, w strzępach ubrania, prawie nagą, lecz przeszkodziła temu spotkana Szarytka, prosząc, by mi pozwolono powiedzieć, skąd się wzięłam na terenie szpitala.

Napiłam się wody i straciłam przytomność, po czym obudziłam się na sali opatrunkowej. Na sali byli obecni dr Kubica, dr Wesołowski i lekarze niemieccy z opaską Czerwonego Krzyża. Błagałam, by posłano ratować moje dzieci. Po rozmowie z Niemcami dr Kubica zapewnił, iż dzieci moją przyniosą do szpitala. Istotnie córka moja i Jadzia Perkowska zostały przeniesione na noszach przez personel szpitalny pod eskortą dwóch żołnierzy niemieckich. Na miejscu egzekucji w chwili przybycia ekipy sanitarnej z noszami nie było więcej żyjących ludzi oprócz córki mojej i Perkowskiej. Przez sześć tygodni nie mogłam chodzić. Moja córka zaczęła chodzić o kijach dopiero w styczniu 1945 r. Jadwiga Perkowska zmarła w połowie września 1944 r. w szpitalu św. Stanisława. W dniu 28 września 1944 r. zabrała mnie i córkę ze szpitala moja siostra Rogowska do Ursusa. Moja siostra w chwili wtargnięcia Niemców znajdowała się w innym schronie firmy Franaszek i zdołała uciec od Niemców w ulicę Syreny, a następnie wydostała się z Warszawy. Czy wszyscy przebywający w schronie wyszli w dniu 5 sierpnia 1944 r. na rozkaz Niemców i czy wszyscy zostali rozstrzelani, nie wiem. Ile osób zginęło na terenie fabryki, także nie umiem określić

W dniu 6 sierpnia 1944 r. przebywając w ubikacji koło zajezdni tramwajowej usłyszałam krzyki na ul. Młynarskiej, wyglądając od czasu do czasu widziałam, iż na chodniku ul. Młynarskiej przylegającym do ogrodu Hosera SS-mani gwałcili młode kobiety i dziewczynki lat około 12, następnie je dobijając. Rozpaczliwe krzyki i błagania o litość słyszałam z przerwami cały dzień. Skąd były doprowadzone kobiety i jak się nazywały, tego nie wiem. Na tym protokół zakończono i odczytano.

(–) Janina Rozińska

Członek Okręgowej Komisji
p.o. Sędzia (–) H. Wereńko



Ten tekst nie jest objęty majątkowymi prawami autorskimi lub prawa te wygasły. Jest zatem w domenie publicznej. Więcej informacji na stronie dyskusji.