Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XXVIII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXVIII.

— Jeżeli się twoje przepowiednie sprawdzą, to będę ocalony — zawołał Paskal.
— Sprawdzą się, możesz być pewny... — odpowiedział Leopold ze śmiechem; — przyrzekłem sobie obdarzyć cię majątkiem...
— A więc! na początek oddaj mi pokwitowanie, wydane przezemnie panu de Terrys....
Były więzień domyślił się, że odmowa niezawodnie wywoła nieufność Paskala.
Zresztą nie brakowało mu sposobności działania przeciw swemu krewnemu.
Wstał, otworzył szufladę w której zamknął papiery skradzione u hrabiego, wziął plik i podał go przedsiębiorcy mówiąc:
— Masz co chcesz, kochany przyjacielu... Czy teraz mnie zaszczycisz nieograniczoną ufnością?...
Paskal przeglądając papiery składające plik, drżał z radości.
— Wszystko jest tu co mnie mogło skompromitować... — rzekł. — Wszystko bez wyjątku! Ach! Leopoldzie, przysięgam, że potrafię ci być wdzięcznym...
— Bądź pewny, że ci dam sposobność dowiedzenia mi tego... Teraz pomyślmy o interesach. Mamy się zająć panną Honoryną... Masz tu na tym stole papier listowy i koperty... Weź pióro i pisa co ci podyktuję, pamiętając zmienić charakter...
— Jakiż masz zamiar? — zapytał przedsiębiorca.
— Wszak wiesz dobrze; przecież ci powiedziałem wczoraj.
— Oskarżyć pannę de Terrys o ojcobóstwo! To okropne!?.. Czy to konieczne?
— Tak, konieczne... Ze swoim energicznym i rezolutnym charakterem, dziewczyna ta stawiłaby nam przeszkody... Trzeba ją obezwładnić... Skoro dziedziczka raz dostanie się pod klucz, będziemy panami położenia...
— Ona dowiedzie swojej niewinności...
— Nie zdoła tego uczynić, do tego stopnia dowody nagromadzone przeciw niej są przekonywające. No, powtarzam, pisz, zmień charakter... A! cóż to znowu?... Myślałby kto, że się wahasz...
— Tak, waham się... To co mamy zrobić wydaje mi się monstrualnem...
— Skrupuły! — rzekł Leopold wzruszając ramionami. Zapóźno, mój drogi... Jeżeli Honoryna nie zostanie oskarżona, to ciebie oskarżą.... Wybieraj.
Ten argument ad kominem wywarł całkowity efekt, jakiego się spodziewał zbieg z Troyes.
Paskal wziął pióro i umoczył je w atramencie.
— Czyś gotów?
— Gotów.
— Więc baczność, dyktuję:

„Do pana naczelnika wydziału śledczego.

„Byłem jednym z najdawniejszych przyjaciół hrabiego de Terrys, który zmarł w swoim pałacu przy bulwarze Malesherbes.
„Szczególna śmierć hrabiego zrodziła, a raczej umocniła w moim umyśle powątpiewania, które uważam za potrzebne panu zakomunikować.
„Zwracam uwagę sprawiedliwości na szczególne rachowanie się panny de Terrys, która od kilku lat była obecną powolnemu konaniu swego ojca i nigdy do niego nie wezwała lekarza...
„Czy ten sam fakt nie jest już niejako rodzajem ojcobójstwa?...
„Sekcya trupa dowiedzie, jak się obawiam, że moje przypuszczenia nie są mylne, gdyż mój nieszczęśliwy przyjaciel, jestem mocno przekonany, umarł otruty przez córkę, która pragnęła majątku i niepodległości.“
Leopold zostawił kuzynowi czas do napisania ostatniego zdania, poczem dodał:
— A teraz podpisz nieczytelnie pierwsze lepsze nazwisko...
Przedsiębiorca bardzo blady i mając skronie zmoczone potem, posłuchał.
— Włóż w kopertę — mówił dalej zbieg z Troyes — napisz ten adres: — Do pana naczelniką śledczego w prefekturze policyi — poczem ustąpisz mi miejsca.
Paskal skończył.
Wstał chwiejąc się i nalał dużą szklankę wody, którą wychylił od razu.
Leopold pisał już na papierze innego formatu:

„Do pana naczelnika wydziału śledczego.

„Powtarzam to co się daje słyszeć z powodu, śmierci hrabiego de Terrys, właściciela z bulwaru Malesherbes.
„Zgon ten wydaje się tem dziwniejszym, że panna de Terrys, której ojciec był cierpiącym oddawna, nigdy nie pozwoliła lekarzowi przestąpić progu domu.
„Mówią o otruciu. Oskarżają spadkobierczynię, żądną jak najwcześniej używać spadku.
„Pańskim jest obowiązkiem wykryć, czy popełnioną została straszliwa zbrodnia, czyli też pogłoska publiczna jest fałszywą oskarżycielką.
„Racz pan przyjąć i t. d.
Leopold podpisał nieczytelnie, tak samo jak i Paskal.... Następnie włożył list w kopertę i zaadresował.
— Koniec... — rzekł. — Idź do domu i zapisz w swojej agendzie wypłatę miliona pod datą swojej ostatniej wizyty... Ja zajmę się wyekspedyowaniem tych listów według adresu.
Przedsiębiorca nie odpowiedział i miotany gwąłtownem pomięszaniem, rozstał się ze swoim krewnym.
Lodowate powietrze uspokoiło gorączkę, która jego krew paliła; wrócił na ulicę Picpus i przechodząc rzekł do kasyera:
— Ot i koniec miesiąca... Przyjdź pan niezadługo po moją książkę wpływów i wydatków potrzebną do uregulowania ksiąg...
— Dobrze, panie Lantier... — odparł urzędnik.
Paskal powrócił do gąbinętu.
Wziął książeczkę o której wspominał, pod datą 16 napisał: — Zapłacono panu hrabiemu de Terrys jako zwrot wypożyczonego kapitału i należnych procentów, summę milion pięćdziesiąt tysięcy franków. — Dopełniwszy to, włożył pomiędzy karty książki wydane hrabiemu pokwitowanie i czekał na kasyera.
Ten nadszedł po upływie dziesięciu minut.
Przedsiębiorca podał mu książeczkę.
Kasyer otworzył ją, rzucił spojrzenie na papier stęplowy i wydał okrzyk podziwienia i radości.
— Co tam? — zapytał Paskal z doskonale udanym spokojem.
— Zaspokoiłeś pan pana de Terrys!...
— Naturalnie, o czem się pan dokładnie przekonywasz... Cóż w tem dziwnego?...
— Nic panie Lantier... zupełnie nic... Tylko nie wiedziałem...
— Pan nie znasz wszystkich moich interesów — przerwał Paskal; — poczem dodał: Zapłaciłem w dniu 16... Proszę pamiętać...
— Dobrze, panie... i jestem bardzo szczęśliwy, żeś pan mógł załatwić nieznanemi przezemnie funduszami, dług tak znaczny. Otóż dom pański stoi silniej, jak kiedykolwiek bądź!...
— Spodziewam się i liczę na to...
I Paskal pożegnał kasyera.
Po oddaleniu się krewnego Leopold zmieniwszy ubranie wyszedł także z domu.
Udał się na przedmieście Świętego Antoniego i doszedł do placu Bastylii.
Tam zatrzymał posłańca wracającego na zwykłe miejsce z tragami na plecach.
— List do odniesienia, mój przyjacielu... — rzekł do niego.
— Dokąd proszę pana.
— Do prefektury policyi, do biura wydziału śledczego.
— Kto płaci za kurs?
— Ja... Oto masz dwa franki.
— Dziękuję panu — odparł posłaniec biorcę pieniądze i list — składam tragi i pędzę...
I w istocie szybko pobiegł mówiąc:
— Musi to być łapcz wysyłający swój raport.
Leopold, skierował się do biura tramwajowego.
Wsiadł do powozu idącego z Vincennes do Luwru, wysiadł na rogu placu Szkolnego, gdzie inny posłaniec czekał przy drzwiach handlu winnego na zajęcie i przemówił do niego w ten sam sposób jak na placu Bastylii.
Posłaniec w kurtce manszestrowej i z medalem mosiężnym, schował z podziękowaniem dwa franki i odszedł szepcąc in petto tak samo jak tamten:
Łapacz wysyłający swój rapport.
— Teraz nie mą co, tylko czekać na bieg wypadków... — pomyślał Leopold.
I poszedł połączyć się z Jarrelongem, któremu wyznaczył schadzkę na obiad w mieście, zkąd następnie mieli pójść trochę się zabawić.


∗             ∗

Małgorzata powróciła do swego pałacu przy ulicy Varennes, znużona fizycznie i umysłowo.
Zmęczenie ją opanowało, a ze zmęczeniem łączyło się zmartwienie.
Jedną tylko miała nadzieję.
Nadzieja ta całkowicie teraz spoczywała na notaryuszu z ulicy Piramid.
Domyśli wała się, że kiedyś Urszula Sollier napisze do zamku Viry-sur-Seine o wysłanie pozostawionych tłomoków, ale to kiedyś niegdyś mogło nie prędko nastąpić.
— Kto wie nawet, czy gospodyni nieboszczyka Roberta Vallerand nie przyjedzie sama, albo nie przedsięweźmie ostrożności dla uchronienia się od wszelkich poszukiwań?
Biedna zrozpaczona matka we łzach spędziła pierwszą noc po powrocie do Paryża.
Nazajutrz przyjęła swoich służących, którzy przyszli jej powinszować powrotu i objęła zarząd domu.
Znaleziono, że się bardzo zmieniła i posmutniała, a każdy się zapytywał, jaka była przyczyna boleści, której nie można było przypisać stracie męża niezasługującego na żal i nieżałowanego.
Sam tylko Jovelet znał tego przyczynę, ale okazy wał się nadzwyczaj dyskretnym i na pytania dawał takie odpowiedzi, że te zupełnie zbijały ciekawych z tropu.
Małgorzata nie zapomniała adresu notaryuszą napisanego na liście, który się na kilka sekund dostał do jej rąk w zamku Viry.
O południu kazała zaprządz i natychmiast po śniadaniu pojechała na ulicę Piramid.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.